Juliusz Kaden-Bandrowski (1885-1944)
Był to człowiek o naturze szerokiej, impulsywnej, niekiedy brutalny w wypowiedziach, ale zawsze ożywiony dobrą wolą w stosunku do wszystkich, którzy go znali. Jego sądy ostre, niekiedy skrajne, wywoływały często spontaniczny sprzeciw, ale zawsze były szczere i pozbawione niskich pobudek. Kaden pracował w pocie czoła nad wypracowaniem właściwego wyrazu artystycznego dla swoich zamierzeń artystycznych. Być może, że w tym szukaniu odpowiedniej ekspresji tkwiły zalążki stylu przesadnie barokowego, postrzępionego, niekiedy dziwacznego. Te cechy ciążą w pewnym stopniu na Czarnych Skrzydłach i Mateuszu Bigdzie, ale trzeba stwierdzić obiektywnie, że jednocześnie ten sam pisarz dał – choćby w Mieście mojej matki – przykład prozy niezmiernie klarownej, czystej i skondensowanej. W każdym razie przed dwudziestu laty zginął jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich po Żeromskim, artysta, który ogarniał szerokim spojrzeniem całość ówczesnego życia polskiego i umiał mu dać obiektywny, niezafałszowany wyraz. Prywatnie mógł być tak zwanym "piłsudczykiem", ale w swojej twórczości potrafił się wznieść na poziom obiektywizmu i opowiedzieć niektóre epizody z tamtych czasów beznamiętnie – tak jak to zrobił choćby w Generale Barczu. Być może że to, co najbardziej kłuje w oczy dzisiejszych władców warszawskich, to fakt, że pisarz zakwalifikowany jako człowiek do określonego obozu politycznego, mógł w swojej pracy literackiej pozostać poza obrębem jakiegokolwiek zaangażowania politycznego. Rzeczywiście, jest to nieprzyjemny dowód mentalności ludzi wolnych, jaka panowała w tamtych latach.
1964