Indeks osób

Alfred Gradstein (1904-1954)

Hasał sobie po muzyce polskiej przez długie lata nieszkodliwy dla nikogo grafoman, niejaki pan Gradstein. Mówię: "nieszkodliwy" dlatego, że każdemu wolno w czterech ścianach skrobać na cierpliwym papierze nutowym. Ale jeżeli w ciągu dwudziestu lat przedwojennych nie usłyszeliśmy na żadnym koncercie ani jednego utworu pana Gradsteina, to domyślą się państwo sami, że dzieło jego musiało być widocznie pozbawione wszelkiej wartości. Muzycy uśmiechali się dobrotliwie, kiedy była mowa o Gradsteinie. Ale po wojnie pan Gradstein zabrał się do dzieła i stał się nagle "jednym z najwybitniejszych kompozytorów polskich". Po prostu napisał kantatę pod tytułem Słowo o Stalinie. To go postawiło. Ta kantata jest tak bezsensowną grafomańską brednią muzyczną, że można by się śmiać do rozpuku, gdyby ponury dźwięk słowa "Stalin" nie odbierał ochoty do śmiechu. I kompozytorzy polscy spędzeni na zjazd musieli godzinami dyskutować nad tym utworem, dziełem zwykłego grafomana. To jeszcze rozumiemy. Wiemy, że istnieje obowiązek zabrania głosu w dyskusji. Zresztą na tej dyskusji skrytykowano utwór widocznie za mocno, skoro jeden z muzyków – i to taki, który krytykował najostrzej – poprosił na drugi dzień znów o głos i po prostu zmienił swoją opinię mówiąc, że poprzednio niedostatecznie docenił i zrozumiał utwór.

1952