Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 5 wyemitowana 6 czerwca 1952
Obchodzenie rocznic urodzin czy śmierci wybitnych ludzi wydawało mi się zawsze względnie pustą i dość bezcelową manifestacją. Obchodzimy bowiem normalnie jedynie cyfry okrągłe, naśladując w tym automobilistę, dla którego każdy setny mijany słup kilometrowy posiada pewną wymowę, ale który bez zainteresowania mija wszystkie te słupy, które nie mają szansy wydobycia się z tłumu innych słupów dzięki namalowanej na nich cyfrze okrągłej. Obchodzenie odległej daty urodzin czy śmierci wybitnego człowieka nie przybliża nam w niczym samego człowieka i nie czyni go dla nas aktualniejszym. Natomiast pamięć o tych datach przypomina nam to, co po tym człowieku zostało – jego dzieło. Dlatego my muzycy myślimy bez większego wzruszenia o datach urodzin czy śmierci na przykład Mozarta – który i tak jest przecież dla nas zawsze żywy, ale rocznica pierwszego wykonania Don Juana czy Fletu zaczarowanego nie może nie przejąć nas dreszczem głębokiego wzruszenia. Wzruszenia na myśl o tym, że przed tylu to laty w tym dniu świat stał się nagle piękniejszy i bogatszy dzięki wysiłkowi małego prowincjonalnego muzykanta, którego z niewiadomych nam bliżej powodów Bóg obdarzył geniuszem. Ale jeśli ta magia okrągłych cyfr, dotyczących urodzin czy śmierci, pozwala nam przez chwilę skupić się i zastanawiać nad samym człowiekiem, nad jego wielkością i walką, to jest to rzecz na tyle korzystna dla nas, że nie należy jej lekkomyślnie unikać. Jeśli osiemdziesiąta rocznica śmierci Stanisława Moniuszki umożliwi nam choćby w najmniejszym stopniu bliższe skontaktowanie się z człowiekiem i jego dziełem – znaczyłoby to, że nasza skłonność do cyfr okrągłych stanowi tradycję, którą warto podtrzymać.
Z perspektywy lat należy stwierdzić przede wszystkim, że chodzi o kompozytora w gruncie rzeczy wyłącznie narodowego. Narodowego w tym sensie, że muzyka jego, na ogół biorąc nie zdobyła sobie tego, co nazywamy sławą światową. Zasięg powodzenia i sławy Moniuszki ograniczony jest mniej lub więcej do granic etnograficznych Polski i grywanie jego utworów za granicą nie zmienia w niczym faktu, że muzyka jego jest rozumiana i oceniana w całej pełni jedynie przez Polaków. Jak wiadomo, nad twórczością Moniuszki zaciążył w fatalny sposób zbieg okoliczności zewnętrznych i konieczność ciągłego zajmowania się sprawami materialnej, wegetacyjnej natury. Stąd pewne odcięcie się od szerszego świata muzycznego europejskiego, z którego tendencjami i nowalijkami Moniuszko nie miał fizycznej możliwości bliższego zapoznania. Młody Moniuszko studiuje w Berlinie, który zresztą – nawiasem mówiąc – nie był wtedy bynajmniej jakimś światowym centrum muzycznym. Ale młodzieńcze kompozycje okresu berlińskiego, mają taką świeżość melodyki, takie bogactwo inwencji, że niepodobna nie stwierdzić, iż ma się w nich do czynienia z zadatkami na kompozytora wielkiej miary. Te obiecujące zapowiedzi zostały wypełnione w odniesieniu do tego, co było samą kwintesencją polskości w twórczości Moniuszki. Jeśli zawiodły na arenie światowej, to nie umniejsza to w niczym jego wielkości dla nas i byłoby rzeczą śmieszną robić Moniuszce zarzut z tego, że w jego dziele nie ma śladu wielkiego oddechu reformy wagnerowskiej. Przeciwnie, to wydaje się być jego siłą. Z perspektywy lat widzimy, że ewentualne poddanie się wpływom Wagnera byłoby niechybnie szkodliwe dla Moniuszki, bo odebrałoby mu to, co w nim jest najcenniejsze – ową „czystość tekstu”, która czyni jego dzieło szczególnie bliskie naszym sercom. Późniejsze koleje życia Moniuszki ukazują nam artystę w Wilnie w okresie najpełniejszego rozkwitu talentu. Jest to okres, który dał nam Halkę. Pierwsze lata warszawskie zaznaczą się jeszcze takim klejnotem jak Straszny dwór, ale po tym klasycznym niemal wzorze polskiej opery, w produkcji ostatnich lat obserwujemy pewne zmęczenie i obniżenie lotu. Obarczony liczną rodziną, w wiecznych niedostatkach materialnych pisze Moniuszko w tych latach setki pieśni, w których od czasu do czasu widać jego lwi pazur urodzonego pieśniarza, ale w których widać też pewne koncesje i łatwizny, których źródłem były wymagania wydawców. A zresztą w tych ostatnich latach nie tylko wydawcom, ale i samemu Moniuszce, bardzo zależało na tym, aby te pieśni dobrze się sprzedawały. Nie wesoła była to dola i nie najlepiej odbiła się ona na twórczości Moniuszki. Ale pozostaje i chyba na zawsze zostanie tych kilka dzieł operowych – Halka, Hrabina i Straszny dwór. Ta część dzieła moniuszkowskiego jest przecież fundamentem polskiej opery muzycznej. Nie dlatego, aby przed Halką nie pisano w Polsce oper. Ale dlatego, że odezwała się po raz pierwszy jakaś nuta właściwa jedynie i wyłącznie ludziom tej samej gromady, tej samej narodowości. A odezwała się dźwiękiem zorganizowanym przez twórcę w sposób mistrzowski, w idealnym zespoleniu treści i formy, bez skaz i niedociągnięć. Sądząc z krytyk publiczność premiery warszawskiej zorientowała się natychmiast, że asystuje wydarzeniu epokowemu dla muzyki polskiej. A tym wydarzeniem były już pierwsze tony uwertury do Halki, jakie odezwały się w przepełnionej sali.
[Fragment muzyczny: S. Moniuszko, Uwertura do opery Halka]
Horyzonty Chopina są oczywiście innego typu i jeśli chodzi o dzieło chopinowskie , to Norwid najtrafniej wskazał na istotę rzeczy. Owo „podnoszenie ludowego do ludzkości” przełożone na język bardziej konkretny oznacza, że polskość Chopina nie jest malowaniem scen rodzajowych, nie jest bezpośrednim cytowaniem folkloru, nie polega na używaniu melodyki ludowej. Wielkość Fryderyka polega w rzeczywistości na tej nieokreślonej bliżej transplantacji atmosfery Polski romantycznej na teren romantyzmu zachodnioeuropejskiego. Natomiast Moniuszko, działając na terenie większych form – opera, kantata - ogranicza się świadomie i celowo do drogi prostszej i mniej wyrafinowanej: ale zamyka w swym dziele sam najistotniejszy obraz swego kraju, swych ludzi. Daje Polsce i życiu polskiemu obraz najpełniejszy i stawia pomnik, którego przed nim brakowało. Nie ma w twórczości Moniuszki owego podnoszenia ludowego do ludzkości, ale jest jedynie zdrowy, jedynie normalny stosunek do folkloru, stosunek, który polega na pewnej naiwności wzruszenia. Smutek jest smutkiem, radość – radością, taniec tańcem, bez owych głębin romantycznych. Tamto był stosunek romantyków do ludowości, postawa Moniuszki jest postawą drugiej połowy wieku. I czyż nie jest rzeczą dziwną i niepojętą, że właśnie Moniuszko – ów artysta, który pozornie zakreśla sobie ramy węższe i mniejsze – że właśnie on postawił najpiękniejszy w naszej literaturze muzycznej pomnik dawnemu życiu polskiemu, jego troskom, jego radościom, a z czasem i jego wielkości. Jeśli w dziewiętnastym wieku kiełkował gdzieś jakiś polski styl muzyczny pozachopinowski, to działo się to niewątpliwie na linii owych pajęczych nici utkanych między polonezem „pana chorążego”, a arią Stefana, między Bajką, a arią Skołuby zeStrasznego dworu, który w całości jest przecież jedną wspaniałą i wykończoną do doskonałości syntezą tego, co z perspektywy lat nazwalibyśmy polskim stylem muzycznym dziewiętnastego wieku.
[Fragment muzyczny: S. Moniuszko, Aria Skołuby z opery Straszny dwór]]
W najcelniejszych swoich dziełach wystawił Moniuszko pomnik życiu polskiemu i temu wszystkiemu, do czego Polak z dawien dawna najbardziej był przywiązany i co najbardziej ukochał. Nie należy zapominać, że działalność Moniuszki przypada na ciężkie lata reakcji mikołajczykowskiej, na okres powstania styczniowego i najcięższego ucisku po-powstaniowego. Było niewątpliwie wielkim darem dla Polski i jej kultury, że znalazł się wtedy artysta, który o tym wszystkim co było dla jego rodaków najdroższe, mówił głosem wielkiego, nieprzeciętnego talentu. Nie należy zapominać, że w tych czasach straszliwego ucisku była to jedna z niewielu możliwości mówienia Polakom o Polsce – po polsku. Ale to nie wystarczało Moniuszce. Najpiękniejszym pomnikiem, najlepszym świadectwem zainteresowań społecznych muzyka polskiego pozostają owe liczne tomyŚpiewników Moniuszki – śpiewników, które obejmują około pięciuset pieśni skomponowanych przez niego do najlepszych tekstów polskich, a których celem było podtrzymanie nurtu polskości w walce z nawałą okupacji rosyjskiej i rosyjskim uciskiem. W tej dziedzinie zasługi Moniuszki są olbrzymie, a że artysta był obdarzony ogromnym talentem, nic dziwnego zatem, że – jak już zresztą mówiliśmy – wśród tych setek pieśni znajduje się wielka ilość takich, które do dziś zachowały świeżość i pełną zdolność wzruszania słuchacza. Dziś ojczyzna Moniuszki znajduje się w śmiertelnym uścisku moskiewskiego tyrana i sytuacja Polaków i kultury polskiej jest bodaj tragiczniejsza niż w najgorszych czasach apuchtinowskiego ucisku. Objawem bowiem niewoli i ucisku byłby na przykład fakt „zabronienia” Moniuszki - potępienie jego twórczości jako zbyt patriotycznej, zbyt narodowej. Stała się rzecz znacznie gorsza. Zaczęto w sposób nie mający nic wspólnego z prawdą „naginać” Moniuszkę, zaczęto tłumaczyć, że był on w istocie rzeczy antyszlachecki, że jego twórczość zajmuje godne miejsce w szeregu argumentów walki klasowej i tak dalej i tak dalej. Starać się tego wielkiego pieśniarza Polski, tego który najpiękniej wyśpiewał całe utajone piękno dawnego wypłowiałego życia polskiego, przedstawić jako wroga szlachty i wielbiciela ludu pracującego, to już nie ignorancja - to świadome fałszowanie, oszustwo dokonane na żywym ciele kultury polskiej. Wystawiono niedawno Hrabinę, to dzieło, które w tak uroczy sposób przypomina nam tyle pięknych stron polskiego osiemnastego wieku. Ale dzieło to zostało sfałszowane w najohydniejszy sposób. Nie trzeba być muzykologiem, ani znawcą Moniuszki – wystarczy być zwyczajnym widzem na sali, aby zorientować się, że jakobińskie sceny buntu i rewolucji doczepione przez reżysera nie mają nic wspólnego z istotnym zamierzeniem artystycznym Moniuszki i że są dziwolągiem najzupełniej obcym dziełu. A kiedy to wszystko dzieje się pod egidą znakomitego ongiś reżysera, którego szanowaliśmy kiedyś bardzo wysoko, bierze nas wstręt i uczucie ohydy. Wstręt do tych tak zwanych artystów, którzy robią wszystko to czego od nich wymaga politruk z partii i którzy są dziś bezwolnymi łachmanami w rękach okupanta rosyjskiego. Moniuszce oczywiście niewiele to zaszkodzi, ale co myśleć o tych panach Schillerach, którzy sprzeniewierzyli się najgłębiej elementarnemu powołaniu i uczciwości artystycznej. Zresztą nie warto o tym mówić dłużej – publiczność sama osądziła dotychczasowe powojenne wyczyny tych panów i zatrzymywać się nad tym dłużej byłoby zaiste robieniem im zbyt wielkiego zaszczytu. Moniuszko w istocie był również związany z ludem – na tym polega siła, ale stąd droga bardzo daleka do walki klasowej. Posłuchajmy na przykład tańców góralskich z Halki. Jeśli o mnie chodzi, to nie słyszę w nich żadnego zagrzewania do buntu i rewolucji i sądzę, że taka będzie chyba również opinia naszych słuchaczy.
[Fragment muzyczny: S. Moniuszko, Tańce góralskie z opery Halka]
Wiek dwudziesty wytworzył w nas nieco inny stosunek do folkloru. Na ogół wymaga się dziś więcej autentyzmu, więcej cech oryginalnych w opracowaniach melodii ludowych. Kto lubi Harnasie Szymanowskiego, temu – być może – te tańce góralskie z Halkiwydadzą się mało atrakcyjne jako pozycja ściśle koncertowa, to jest w oderwaniu od sceny. Ale przecież w sztuce nie ma nic stałego – wszystko stale i ciągle się zmienia. Dziś gust większości jest tego typu, że być może surowy brak stylizacji Szymanowskiego i jest ascetyczna forma prezentacji folkloru jest nam bliższa. Nie jest naszą rzeczą rozstrzygać te sprawy. Należy jednak zwrócić uwagę, że dziewiętnastowieczna – niewątpliwie zresztą bardziej akademicka – forma prezentacji folkloru pozostawiała kompozytorowi więcej pola dla swobodnego lotu jego inwencji twórczej i pomysłowości technicznej. Dziś zresztą jesteśmy już trochę zmęczeni tą kokieterią folklorystyczną, której wachlarz roztoczyli przed nami kompozytorzy pierwszej połowy naszego wieku, od pierwszych - skądinąd wspaniałych - baletów Strawińskiego.
Jesteśmy nieco rozczarowani owymi formami podawania folkloru „in crudo”, że tak powiem na gorąco. Dlatego zaczynamy znów gustować w owej starej metodzie chłodnej, akademickiej stylizacji jakiej bardzo piękny przykład mamy właśnie w moniuszkowskich tańcach z Halki, które państwo przed chwilą słyszeli.
Ale wszystkie rozważania zawodzą – jak zwykle w dziedzinie sztuki – tam gdzie do głosu przychodzi potężna, przekonywująca siła wizji wielkiego artysty. Kiedy stoimy przed dziełem wybitnym, przestaje być ważne jaką metodą autor je stworzył, jakiej estetyki był wyznawcą. Przestajemy wtedy myśleć o szczegółach kuchni i rzemiosła – porywa nas rezultat wysiłku i geniuszu artysty – jego dzieło. Kiedy słuchamy mazura z Halki nie zastanawiamy się, czy to jest folklor stylizowany w sposób akademicki, czy też nie. Najciekawsze z tego, że w tym najbardziej polskim ze wszystkich mazurów nie ma w ogóle melodii folklorystycznego pochodzenia. Wszystko jest z genialnej głowy, ale też i czującego serca kompozytora. I tu już obcujemy z samą tylko wielkością Moniuszki, z owym najczystszym dźwiękiem, który wywołuje nieodmiennie ten sam głęboki rezonans w naszych duszach. I to właśnie stanowi całą siłę i wielkość sztuki moniuszkowskiej: nie przestanie ona nas nigdy wzruszać, bo jest najpiękniejszym w muzyce naszej pomnikiem tego, co zwykliśmy potocznie nazywać krajem rodzinnym, a na co składa się tyle skomplikowanych czynników. Słuchając mazura z Halki pomyślmy przez chwilę, że jest to przecież potężny, żywiołowy strumień polskości, który wzruszał już całe generacje Polaków i którzy dziś tak samo młodzieńczy i świeży, zachował cały niezniszczalny czar tego, co najbardziej w życiu kochamy.
[Fragment muzyczny: S. Moniuszko, Mazur z opery Halka]