Grzegorz Fitelberg (1879-1953)
W pierwszej młodości Fitelberg był doskonale zapowiadającym się kompozytorem i jego poematy symfoniczne miały powodzenie zarówno w kraju jak i za granicą. Ale muzyka nie może istnieć tylko na papierze, musi być grana, a w ówczesnym krajowym światku muzycznym nie było kapelmistrzów, którzy by chcieli grać owe tak modernistyczne – na owe czasy – dzieła młodzieńców takich jak Karłowicz lub Szymanowski. A poza tym nie było takich, którzy by to potrafili. Wtedy Fitelberg rzuca się z całym właściwym sobie impetem w trudną sztukę batuty. W ciągu kilku lat robi zawrotną karierę, która prowadzi go wszędzie – od Petersburga po Wiedeń, ówczesne wielkie centra muzyczne. Gdyby w tym momencie chciałby poświęcić się wyłącznie dyrygowaniu Beethovena lub Czajkowskiego, byłby dziś na pewno jednym z najsławniejszych dyrygentów świata. Ale nie to go interesowało – i tu leży właśnie punkt najważniejszy i cecha, którą należy jak najbardziej uwydatnić. W ciągu pięćdziesięciu lat niezmordowanej pracy, w setkach i tysiącach koncertów, wszędzie, gdzie to tylko było możliwe umieszczał w swoich programach muzykę polską – i to nie tylko Szymanowskiego, Karłowicza lub Różyckiego, ale także i całej falangi młodszych kompozytorów, którzy dojrzeli w międzyczasie. Koncert, w którym z jakichkolwiek powodów nie mógł umieścić utworu polskiego, nie przedstawiał dla niego żadnej wartości – toteż odmawiał go najczęściej.
Całe swoje życie, całą pracę i olbrzymi talent postawił w służbę jednego tylko celu: jak największego rozpowszechnienia polskiej muzyki współczesnej. Dlatego też należy go postawić nieporównanie wyżej od tych wszystkich sławnych wirtuozów batuty, gardła lub instrumentu, którzy zdają się nie rozumieć w ogóle obowiązków, jakie artysta – wykonawca ma wobec twórczej sztuki swojego narodu. Jeśli współczesna polska twórczość muzyczna nie jest całkowicie nieznana na szerokim świecie, jeśli muzyka Szymanowskiego trafiła do publiczności polskiej, to jest to niemal wyłącznie zasługą Fitelberga. (...) Kiedy dał prawykonanie III Symfonii Szymanowskiego, sala niemal protestowała. W dwanaście lat później ta sama symfonia - również pod jego dyrekcją – musiała zostać bisowana na życzenie rozentuzjazmowanej publiczności. Nie wiem, czy Fitelberg rozumiał wtedy cały swój triumf. Znając go przypuszczam, że cieszył się przede wszystkim z powodzenia Szymanowskiego. Nie koncertował bowiem nigdy po to, aby pokazać swą sztukę i nieporównany kunszt. Stawał przy pulpicie dlatego, aby zaprezentować kompozytora i jego dzieło, i ono wyłącznie go obchodziło.
1953