Sławomir Mrożek (1930 - 2013)
Pierwsze zbiory opowiadań Mrożka zamykały się – zewnętrznie – w lakonicznej formie klasycznej humoreski. Punktem wyjścia jego dawnych opowiadań bywała zwykle jedna jasno określona sytuacja – im bardziej absurdalna, tym lepiej dla utworu – sytuacja, która prowadziła zwykle do niezawodnej puenty. Żadnych komentarzy, żadnego pretensjonalnego pseudo-pogłębienia. Komentarz w postaci refleksji pozostawiony bywał czytelnikowi, jego poczuciu humoru. Dziś Mrożek powiększył swoje ambicje. Niektóre z opowiadań rozbudowane są bardzo szeroko. Najlepsze z nich, Moniza Clavier, jest niemal krótką powieścią. Główną zmianę w technice Mrożka można najlepiej wyrazić skrótem: mniej śmiechu – więcej wewnętrznego wzruszenia. Mam tu oczywiście na myśli reakcję czytelnika. Ale zewnętrzny sztafaż pisarski pozostał ten sam. To znaczy, że w dalszym ciągu Mrożek jest mistrzem skrótu, w dalszym ciągu umie wyczarować z najprostszej sytuacji mnóstwo paradoksalnych wniosków o stosunku człowieka do świata i życia. Ale obecnie refleksje czytelnika po lekturze sięgają głębiej niż dawniej. Refleksje czytelnika – nie autora. Bo autor, ze swoją kokieterią klasycznego toku opowiadania, przemawia do nas w dalszym ciągu stylem jakiegoś Dickensa, spokojnymi, równymi zdaniami – nic nie jest w stanie wytrącić go z równowagi. Ten kontrast spokojnego toku opowiadania i sytuacji często surrealistycznych, a zawsze paradoksalnych – to jeden z najlepszych pomysłów Mrożka, jedno z podstawowych źródeł jego komizmu.
1970