Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 936 wyemitowana 17 listopada 1970
Rozmawiając kiedyś, przed wielu już laty, z wybitnym polskim malarzem abstrakcyjnym, Mieczysławem Janikowskim, zapytałem go, czy nie odczuwa żadnego żalu za wielowiekowymi doświadczeniami perspektywy, za głębią obrazu, z której tak radykalnie i pochopnie zrezygnowała abstrakcja współczesna? Janikowski odpowiedział mi wówczas, że - jego zdaniem - celem artysty jest wyrażać dramat człowieka, a realizując dramat na płótnie nie potrzeba do tego wcale złudzenia perspektywy. Po czym na zakończenie dodał: zestawienie ze sobą dwóch małych plam ostro kontrastujących w kolorze, lub wyrysowanie w odpowiedni sposób dwóch linii równoległych – może już samo przez się wyrażać głęboki dramat.
Trudno dyskutować niektóre wypowiedzi artystów, zwłaszcza skrajne. W słowach Janikowskiego ważne jednak jest właściwie tylko zawarte w nich in nuce stwierdzenie, że malarz nie potrzebuje dziś w sztuce tematu literackiego, figuratywnego opowiadania, treści, którą dałoby się wyrazić słowami. Artysta dzisiejszy szuka wyłącznie tematu ściśle plastycznego, a jeśli szuka dramatu – to jest to dramat koloru i linii, formy i jej zamknięcia, a nie literatury malarskiej.
Te uwagi Janikowskiego przypomniały mi się ze szczególną ostrością na wspaniałej zbiorowej wystawie Pawła Klee, jaką miałem okazję obejrzeć w monachijskim Domu Sztuki. Klee jest dziś tak powszechnie uznany, ma tak wielkie grono przysięgłych wielbicieli, literatura o nim jest tak ogromna, że właściwie trudno dorzucić coś nowego mówiąc o twórczości tego zaczarowanego wizjonera. Można tylko zwiedzać kolejne jego wielkie wystawy w różnych światowych centrach artystycznych – i zachwycać się. A kto by chciał poznać możliwie głęboko tę zagadkową twórczość, ten musiał by odbyć pielgrzymkę do muzeum w Bazylei, a przede wszystkim do Berna Szwajcarskiego, gdzie istnieje specjalna fundacja imienia Pawła Klee z bogatym archiwum i zbiorami syna artysty, Feliksa.
Tajemnica światowego sukcesu sztuki Klee polega – jak mi się wydaje – na dwóch komponentach. Pierwszy - to skala wyrazu, olbrzymi wachlarz ekspresji, w którym przeważa radosny zachwyt nad nieskończonym bogactwem plastycznym świata i życia. Nie wyklucza to oczywiście głębi i siły wyrazu, nie wyklucza też tonów tragicznych – szczególnie pod koniec życia. Ale istotnym „proprium” tej sztuki, jej dominantą jest radość koloru, linii, niejako radość tworzenia. Drugą cechą Klee, która jedna mu serca, jest jego subtelność i niejako kameralność. Ten malarz małych płócien, drobnych rysunków i szkiców, używał wszystkich swych środków niezmiernie oszczędnie i skąpo. Stąd każdy najdrobniejszy szczegół ma swój własny wyraz, nie gubi się w tłoku, przemawia do widza – chciałoby się powiedzieć – półgłosem, a niekiedy szeptem.
Jesteśmy tu na antypodach sztuki Picassa, która druzgoce nas swą siłą i ekspresją. Klee mieści się świetnie w naszych współczesnych wnętrzach – Picasso przeważnie rozbija je swą żywiołową siłą. Pomimo tego Klee nie jest wcale mniejszy, jak o tym świadczy jego zawrotna kariera, która dziś, w trzydzieści lat po śmierci artysty uczyniła zeń jednego z klasyków sztuki współczesnej.
Droga do tego sukcesu była zresztą bardzo długa i mozolna. Na początku stulecia młody Szwajcar osiedla się w Monachium i tu dokonuje swoich pierwszych eksperymentów. Aż dziwne, że wybrał właśnie stolicę bawarską, grzęznącą wówczas w akademickim epigonizmie malarskim. Może zdecydował się na to miasto dlatego, że tu właśnie pracował wówczas pewien młody, a też bliski genialności Rosjanin nazwiskiem Kandyński. On to będzie w ciągu długich lat najbliższym przyjacielem Klee, jego powiernikiem i współtwórcą nowych idei.
Natomiast pierwsze wystawy spotykają się, jak to było do przewidzenia, z całkowitą obojętnością publiczności i przechodzą bez wrażenia. W ciągu długich lat jedynym źródłem utrzymania rodziny będą lekcje fortepianu udzielane przez żonę artysty. Już po wojnie, pierwsza wystawa w Paryżu w roku 1925 przechodzi też bez żadnego wrażenia – ale to już jest inny problem. Bo nawet i później, już po II wojnie światowej Klee nie od razu zyskał we Francji to ogromne powodzenie, jakie stało się jego udziałem w krajach kultury niemieckiej. On sam też nie przejawiał większego zainteresowania francuską tradycją malarską. Paryż, kubiści, fauviści nie wywarli nań w gruncie rzeczy większego wpływu. Sam Klee pisze w swoim dzienniku, że rewolucją koloru w malarstwie był dlań krótki pobyt w północnej Afryce tuż przed I wojną światową. Trudno się jednak oprzeć refleksji, że odkrycia, które Klee porobił wówczas w Kairouanie, znane były już od lat nad Sekwaną.
Może dlatego patrzymy na niektóre usiłowania Klee nie bez drobnych zastrzeżeń, co oczywiście nie może zmniejszyć naszego podziwu i zachwytu dla sztuki wielkiego Szwajcara. Na początku wystawy monachijskiej umieszczono kilka banalnych pejzaży młodziutkiego Klee – jakieś jezioro, drzewa, chmury. Wszystko to namalowane grubymi pociągnięciami pędzla, bez przestrzeni, bez powietrza. Później następuje okres prób ekspresjonistycznych – ale i one nie mają szerszego rozmachu. W roku 1907 czy też 1908 Klee wydaje się w ogóle nie wiedzieć, że w tym czasie Picasso i Braque, a przede wszystkim Delaunay poszli już dość daleko w kierunku kubistycznej dekompozycji modela. Po czym następują obrazy z północnej Afryki i dopiero oglądając te płótna zaczynamy rozumieć okrzyk artysty: "Zrozumiałem kolor i światło. Dopiero teraz stałem się malarzem"... Ta podróż stanowi rzeczywiście radykalną cezurę w twórczości artysty. Od tej chwili jego sztuka nabiera żywości, polotu, a przede wszystkim staje się niezmiernie oryginalna pod względem formalnym. W tym okresie zbawienny wpływ wywiera niezawodny przyjaciel Kandyński i grono ekspresjonistów niemieckich. A po I wojnie światowej założenia Bauhausu dopełniają żmudnej edukacji wielkiego malarza. Mniej więcej od lat dwudziestych jego sztuka zaczyna przynosić na każdym kolejnym płótnie owe rewelacje, pełne najsubtelniejszej poezji, rewelacje, którymi żywi się prawie cała sztuka współczesna. Wtedy to zdobywa Klee ową niesłychaną ekonomię środków: drobne linie, subtelne plamki kolorów, ograniczenie się jedynie do tego, co najpotrzebniejsze, aby uzyskać zamierzony cel.
W tej dziedzinie Klee jest mistrzem niedoścignionym, każdy artysta współczesny powinien przemyśleć tę jego lekcję. Bo jednocześnie ta oszczędność środków służy u niego zawsze jakiejś subtelnej poezji wyrazu – chciałoby się nawet powiedzieć: "poezji pozamalarskiej" – gdyby nie to, że boimy się dziś jak ognia tego określenia. Bo późniejsza sztuka Klee – tak głęboko plastyczna, że czasami ograniczająca się do wspomnianego przed chwilą dramatu dwóch linii czy dwóch plam barwnych – ta sztuka jest jednocześnie odbiciem jakiegoś głębokiego poetyckiego świata. Świata, który geniusz artysty stwarza z niczego, z jednej kapryśnej esownicy ołówka i kilku plam barwnych, ale zawsze nowych, zawsze odsłaniających nam coś dotychczas całkowicie nieznanego. W tym leży chyba największa tajemnica Klee.
Wystawa monachijska, na której zgromadzono prawie trzysta płócien i ponad dwieście rysunków, jest bodaj najbogatszą i najlepiej pomyślaną ze wszystkich, jakie dotychczas widziałem. Nic dziwnego, że ukazuje ona w wirtuozowski sposób żmudną, długą drogę artysty i wszystkie aspekty jego bogatego dorobku. Wychodząc z wystawy nie sposób nie myśleć o tej najgłębszej rewolucji w malarstwie dzisiejszym, jakim jest rezygnacja z głębi obrazu, z jego najbliższego związku ze światem widzialnym – czyli z tego wszystkiego, nad czym w ciągu wieków trudziły się kolejne pokolenia artystów. Związki sztuki dzisiejszej z życiem są zupełnie innej natury. Czy świat sztuki wypracowany przez Kandyńskich i Klee, czyli typ świadomie płaskiego obrazu, którego celem jest uderzenie w naszą wyobraźnię jedynie czystym kolorem i grą formy – czy ten świat malarstwa nowoczesnego stanowi w stosunku do przeszłości pogłębienie, czy też ogranicza on celowo naszą skalę doznań i percepcji? Zbyt mała jest, jak dotychczas, perspektywa czasu, abyśmy mogli odpowiedzieć na to pytanie. Ale możemy stwierdzić już dziś, że te różne gatunki sztuki mogą doskonale współżyć ze sobą, a na przykładzie Klee przekonujemy się, że współczesna świadomość malarska odpowiada naszej psychice i otwiera przed nami perspektywy najgłębszego przeżycia artystycznego.