Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 758 wyemitowana 13 czerwca 1967
18 czerwca Igor Strawiński obchodzić będzie osiemdziesiątą piątą rocznicę urodzin. Z tej okazji odbywa się na całym świecie mnóstwo uroczystych koncertów, a prasa przynosi niekończący się łańcuch esejów, artykułów, wspomnień i przyczynków. Oczywiście, nie tu miejsce i czas na opowiadanie biografii największego żyjącego kompozytora - biografii zresztą na ogół znanej i która zajęłaby całe tomy. Natomiast trudno pominąć tę datę, która uzmysławia nam olbrzymi szmat drogi, jaki przebył w ciągu swego długiego życia wielki artysta, w dodatku drogi identyfikującej się w dużej mierze z drogą całej muzyki dwudziestego stulecia.
Że twórczość Igora Strawińskiego jest kamieniem milowym w historii muzyki, że jego olśniewająca kariera jest godna jego geniuszu - co do tego na ogół wszyscy są zgodni. Ale jak "zaklasyfikować" tego niesfornego starca, który od sześćdziesięciu lat zaskakuje publiczność coraz to nowymi i nieoczekiwanymi woltami estetycznymi? W tej dziedzinie, jak i w niektórych innych, porównanie z innym genialnym rówieśnikiem Strawińskiego - z Picassem - narzuca się samo przez się. Napisano na ten temat bardzo wiele, ale samo porównanie jest nieco zbyt łatwe i stereotypowe. Jeśli można próbować już dziś jakiejś syntezy, to raczej można by stwierdzić, że różnice między tymi oboma wielkimi artystami są jednak dość duże i istotne: wydaje się, że Picasso na całej swej drodze rozwojowej burzył dawne konwencje, rozbijał zastane formy, próbował zmienić zasadniczo cały nasz stosunek do plastyki, podczas gdy Strawiński szukając w nie mniejszym stopniu nowej ekspresji - dbał zawsze niesłychanie troskliwie o związek swej sztuki z najszerzej pojętą tradycją, z tym wszystkim, co w ciągu stuleci stworzyło wielkość muzyki europejskiej. Może dlatego właśnie sprawiał zawsze tak wiele kłopotu wszystkim zawodowym "klasyfikatorom", krytykom, którzy go chcieli jakoś "zaszufladkować". Bo w olbrzymim ilościowo dorobku autora Święta wiosny nie znać żadnego starania o jakiś wyspekulowany "modernizm", nie widać troski o to, aby być "nowoczesnym" za wszelką cenę. Strawiński w stosunku do każdego ze swych utworów był i jest zawsze rzemieślnikiem, który cyzeluje dzieło sztuki w oderwaniu od czasu i epoki. A w rezultacie właśnie to oderwanie "stworzyło epokę". Ale do tego potrzeba było geniuszu i wielkości Igora Strawińskiego.
Stąd owe liczne kłopoty, które Strawiński sprawiał krytykom i muzykologom. Przed sześćdziesięciu z górą laty wystartował on w atmosferze wpływów Rimskiego-Korsakowa, a kiedy w ciągu kilku lat doprowadził do kresu możliwości folklorystyczny egzotyzm - w Ognistym Ptaku, Pietruszce i Święcie wiosny - nie zrozumiano jego nagłego przeskoku do skrajnie ascetycznego klasycyzmu. Nie zrozumiano, że wielki artysta opuścił pole walki, na którym odniósł zwycięstwo, tak jak w późniejszym międzywojennym neoklasycyzmie nie zrozumiano, że było to właściwie pierwsze od czasów romantyzmu radykalne zerwanie z estetyką ekspresji i "wyrazu", i powrót do muzyki nie wyrażającej żadnych uczuć, pozbawionej jakiejkolwiek literatury. Kto wie, czy to rewolucja nie głębsza, aniżeli równoczesne próby wiedeńskiej szkoły dodekafonicznej.
W latach powojennych stary mistrz sprawił znów niespodziankę i zderutował krytykę zwrotem w kierunku tej samej muzyki "serialnej", o której jeszcze na kilka lat przedtem mówił, że go nie interesuje, jako że "ma jeszcze dość roboty z siedmioma stopniami gamy diatonicznej".
I w ten oto sposób długa droga rozwojowa Strawińskiego staje się drogą całej muzyki pierwszej połowy naszego stulecia. Jego wolty stylistyczne, zygzaki i przeskoki są w gruncie rzeczy jedynie pozorne. Jeśli sprawę przemyśleć głębiej, nie sposób nie dojść do wniosku, że Strawiński był i jest zawsze tylko sobą, wielkim artystą poszukującym z niesłychaną konsekwencją i nie mniejszym uporem środków, które pozwoliłyby mu najlepiej i najpełniej wypowiedzieć to, co ma do powiedzenia. A niezależnie od tych środków - diatonicznych czy dodekafonicznych - jego właściwa postawa była i jest zawsze klasyczna. Klasyczna, jeśli pod tym określeniem rozumieć oddzielenie dzieła od autora. Pogląd jego jest niezmiernie jasny i wyraził on go przy niezliczonych okazjach w słowie i piśmie. Celem Strawińskiego - jak sam powiada - nie jest nigdy wyrażanie jakichkolwiek stanów emocjonalnych. Uważa on to za rzecz niegodną sztuki. Jego celem jest tworzenie "obiektów sztuki", tworzenie przedmiotów zamkniętych w sobie i stanowiących całość samą dla siebie - niczym waza grecka lub rzeźba klasyczna. Postawa pełnego obiektywizmu wydawała mu się zawsze jedyną możliwą formą porozumienia ze słuchaczem. Stąd punktem wyjścia nie jest dla niego jakiś stan uczuciowy, ale czysta myśl muzyczna - temat zamknięty w zaczarowanym kręgu kilku tonów. Ten "temat" narzuca konieczności stylistyczne i cały bieg wewnętrzny, wewnętrzne życie danej kompozycji.
W tym stanie środki są zawsze pochodną imperatywu artystycznego. Dlatego nie jest ważne, że Strawiński był naprzód "folklorystą", potem sterował w stronę klasycyzmu, aby wylądować na koniec na gruncie estetyki webernowskiej. To są jedynie poszczególne etapy jednej i tej samej drogi. Drogi konsekwentnej i logicznej. Bo jest to po prostu droga naszej epoki. Nie ma powodu, abyśmy dziś zamykali się świadomie - dla wygody krytyków - w jednym sposobie mówienia, w jednym gatunku sztuki. Żyjemy dziś szeroko, mamy do dyspozycji cały wielowiekowy dorobek sztuki, znamy go nieporównanie lepiej, aniżeli nasi poprzednicy, nic więc dziwnego, że każdy styl jest dziś dla nas dostępny i zrozumiały - pod warunkiem, że będzie właściwie przeżyty wewnętrznie.
Wydaje się, że swą wyjątkową wielkość zawdzięcza Strawiński właśnie tej obiektywnej zdolności korzystania z całego bogactwa doświadczeń przeszłości, zdolności wtopienia w swe dzieło całej wielkiej tradycji, wraz z umiejętnością zaadoptowania aktualnych zdobyczy innych dla swych własnych celów artystycznych - zawsze zdumiewająco trafnych i słusznych.
Płynie stąd głęboka nauka dla wszystkich, którzy zajmują się trudną dialektyką wewnętrznego życia sztuki, a już największa dla tych, którzy sami są twórczymi artystami: nie ma sztuki całkowicie oderwanej od podłoża i przeszłości, nie istnieje sztuka całkowicie oryginalna. Oryginalność za wszelką cenę nie jest bynajmniej celem twórczości artystycznej. Jej celem jest stworzenie dzieła doskonałego. Już starożytni wiedzieli, że to co nie jest "najlepsze i bezbłędnie doskonałe" - odpada automatycznie. Dlatego nieważny jest tak zwany "własny", osobisty styl tego czy innego twórcy. Osiągnięcia artystyczne należą do wszystkich - a w każdym razie do wszystkich artystów parających się tą samą dyscypliną. Jest coś krzepiącego w fakcie, że Strawiński - mistrz, którego na pewno stać na to, aby być zawsze tylko sobą i nie patrzeć na innych - w pewnym momencie sięgnął do uroków starej muzyki przedklasycznej, a w wieku powyżej siedemdziesięciu lat zwrócił się z powagą w stronę dorobku Weberna, aby - jak sam mówi - "uczyć się na nim nowego mistrzostwa". Strawiński rozwinął w muzyce sztandar uniwersalizmu, który jest jedną z nielicznych cech prawdziwie pozytywnych naszych czasów. Tak jak żadne społeczeństwo nie może dziś żyć w odcięciu od reszty świata - przynajmniej na dłuższą metę - podobnie sztuka czy muzyka nie może się rozwijać inaczej, jak w formie jednej wielkiej całości obejmującej cały świat cywilizowany. Młodzi mogą patrzeć krytycznie na dorobek osiemdziesięciopięcioletniego Igora Strawińskiego, mogą wysuwać pod jego adresem słowa ostrej krytyki - to święte i słuszne prawo młodości - ale nie zmieni to w niczym faktu, że to właśnie stary mistrz, który nie wymyślił żadnej nowej techniki, żadnej nowej formy, że to właśnie on jest dla nas dziś symbolem i protagonistą niemal wszystkiego, co w muzyce dzisiejszej jest żywe i twórcze. Nie na darmo uważamy go od dawna za największego muzyka i kompozytora swego pokolenia. I dlatego czekamy zawsze z największym zainteresowaniem na każdy nowy utwór starego mistrza. Oby mógł ich jeszcze napisać jak najwięcej.