1965

Audycja z cyklu Wiadomości kulturalne nr 418 wyemitowana 3 lutego 1965


W Paryżu zmarł Michał Spisak, jeden z wybitnych naszych kompozytorów średniego pokolenia. Zmarł przedwcześnie, bo skończywszy zaledwie 50 lat, kiedy mogliśmy się jeszcze spodziewać po nim dość wiele. Ale wszystko, co w życiu robimy polega na lepszym lub gorszym wykorzystaniu tego arbitralnego kredytu, jakiego natura udziela człowiekowi, aby w pewnym momencie przeciąć jego działalność nieubłaganą interwencją czynnika, pod którego ciężarem żyjemy – czynnika czasu. Ciężko i trudno omawiać dzieło, dorobek artysty na drugi dzień po jego śmierci, szczególnie jeśli chodzi o dorobek przyjaciela i człowieka bliskiego. Trudno tak natychmiast zdobyć się na pełny obiektywizm. W dodatku los kompozytora nie jest w naszym społeczeństwie godny pozazdroszczenia. Nie grzeszyliśmy nigdy zbytnią muzykalnością, stąd też praca twórcza muzyków nie znajdowała u nas nigdy takiego odgłosu, takiego zainteresowania, jak na przykład praca poety czy powieściopisarza. Jeśli nawet ten stan rzeczy ulega w ostatnich latach pewnej poprawie, to jednak daleko jeszcze do tego, aby kompozytor polski czuł się rzeczywiście potrzebny szerszej masie słuchaczy, aby mógł dla swoich usiłowań znaleźć bezpośrednie zrozumienie i poparcie moralne.

Pomimo tego ostatnie półwiecze przyniosło ogromny rozkwit jakościowy i ilościowy muzyki w Polsce. Jeśli przed I wojną światową nazwiska kompozytorów polskich można było wymienić na palcach jednej ręki, to począwszy od lat trzydziestych grono twórczych muzyków powiększa się w Polsce bardzo szybko, można nawet powiedzieć, że wzrasta szybciej, aniżeli chłonność muzyczna społeczeństwa. Jeszcze Szymanowski skarżył się często, że jest samotny – samotny w tym sensie, że sam jeden odbywał drogę twórczą, która w innych krajach była zadaniem całej generacji. Ale już w pokoleniu następnym znalazło się nieoczekiwanie sporo talentów kompozytorskich i właśnie wówczas, w okresie międzywojennym rozpoczęło się właściwie "normalne" życie muzyki polskiej. Mówię: "normalne" dlatego, że nareszcie skończyła się konieczność ciągłego "nadrabiania zaległości", "doganiania Zachodu", czyli te wszystkie obciążenia i sewrituty, które zaciążyły nad twórczością Szymanowskiego. To wszystko skończyło się i mniej więcej od roku 1930 zaczęło wchodzić w życie pokolenie kompozytorskie, które uwolnione od tych wszystkich kompleksów pisało po prostu muzykę taką, jaka mu się podobała, podobną do tej, jaką w tych latach uprawiano w całej Europie.

Michał Spisak należał do czołowych reprezentantów tego pokolenia. Rynsztunek fachowy zdobywał w konserwatoriach w Katowicach i w Warszawie, po czym studiował jeszcze kilka lat w Paryżu u Nadii Boulanger. Był to okres, kiedy po raz pierwszy od z górą stu lat punkt ciężkości europejskiego życia muzycznego przeniósł się z Niemiec do Paryża. Paryż był dla nas wszystkich, startujących w latach trzydziestych Mekką muzyki, nic dziwnego, że tam doszlifowywaliśmy nasze rzemiosło muzyczne, a niektórzy – właśnie jak Spisak - zakotwiczyli się nad Sekwaną na całe życie.

Z perspektywy lat widać, że właśnie główną zdobyczą, główną zasługą tego pokolenia było wyrwanie muzyki polskiej spod wpływów niemieckich, spod panowania programowej frazeologii straussowskiej i przeniesienie na teren polski nowych wpływów francuskich – przy czym pod tym pojęciem rozumiano wówczas nie tylko wpływy Debussy'ego, Ravela czy paryskiej "Szóstki", ale przede wszystkim Strawińskiego. Na płaszczyźnie estetycznej oznaczało to zerwanie z panującą przedtem formą "poematu symfonicznego" oraz techniką gęstej, masywnej orkiestracji, a wysunięcie na pierwszy plan pojęcia "muzyki absolutnej", bezprogramowej, pisanej jako "sztuka dla sztuki", bez ambicji pseudo-literackich. W konsekwencji doprowadziło to w pierwszych latach do pewnej hipertrofii tendencji klasycznych, lub – jak to wówczas nazywano – "neoklasycznych". Dopiero okres wojenny i powojenny ukazał słabość tej estetyki i spowodował nagły odwrót większości kompozytorów spod tego znaku.

Otóż trzeba powiedzieć, że Spisak był jednym z niewielu, którzy od początku do końca swej twórczości stali twardo przy raz obranym kierunku. W jego licznych partyturach spotykamy wyłącznie formy klasyczne. SerenadaToccataConcertoConcertinoSuitaSymfonia koncertującaSonataKoncert instrumentalny – oto tytuły, jakimi się posługiwał najczęściej. Podobnie, jeśli chodzi o treść. Od chwili startu dominuje u niego mocne poczucie tonalności, harmonia neoklasyczna i wzorowe, rzeczywiście mistrzowskie prowadzenie frazy czy linii kontrapunktycznej. I taki został od pierwszego do ostatniego utworu. W międzyczasie zawalił się wiekowy system tonalny, przyszła do głosu dodekafonia, technika serialna – na te wszystkie nowości pozostał całkowicie głuchy, nie wywarły one na nim najmniejszego wpływu. W sumie jest to fenomen dość rzadki w dzisiejszym życiu muzycznym.

Oczywiście cały ten problem uchyla się od jakiegokolwiek osądu. Przyznaję, że osobiście mam większy sentyment do twórców, którzy nie praktykują zbytnio powtarzania starych i często zużytych formuł. Wydaje mi się, że twórczy artysta powinien zmieniać się i iść naprzód ze swoją epoką i w swoim czasie. Ba, zdarza się niekiedy, że nawet wielki twórca u szczytu swojej kariery może się czegoś nowego nauczyć od młodych debiutantów – jak to się zdarzyło choćby staremu Strawińskiemu, który przyznaje się ostatnio do długu wobec Boulez'a. Ale to są sprawy raczej osobiste i z drugiej strony trzeba też należycie ocenić, jeśli ktoś "przeciw prądom i wiatrom" trwa przy swojej estetyce, niezależnie od tego, czy znajduje ona jeszcze odgłos u współczesnych, czy też przechodzi w przeszłość. A zresztą nie wszystkie zmiany są od razu widoczne. Kiedy pomyślimy, że w twórczości Mozarta – która wydaje się nam dziś nieomal odlana z jednego bloku, całkowicie jednolita – otóż w twórczości Mozarta jego przemądrzy biografowie De St. Foix i Wyzewa potrafili rozgraniczyć osiemnaście czy dziewiętnaście różnych okresów... Może zatem przyszły muzykolog polski podzieli podobnie twórczość naszego zmarłego kolegi, twórczość, która nam dziś wydaje się oparta od początku do końca na wierności kilku elementarnym starym zasadom.

Zresztą sam Spisak mówił często, że nie interesuje go zupełnie owa tak rozpowszechniona obecnie polemika intelektualna wokół muzyki, jej aspekt czysto semantyczny, słownictwo, czy estetyczny punkt wyjścia. Natomiast podkreślał, że pisze wyłącznie taką muzykę, jaka mu się podoba, bez myśli o tym, czy to już zostało gdzieś powiedziane, wyrażone w podobny sposób, czy też nie. Oryginalność? – to nie interesowało go zupełnie. Pisał i komponował dla swojej własnej przyjemności, dla swojej satysfakcji czysto emocjonalnej, bez najmniejszej troski o ekspresję pozamuzyczną.

Że ten typowy neoklasyk z lat trzydziestych nie czuł się dobrze w ostatnich latach – to pewne. Nie mógł przecież przejść całkowicie do porządku dziennego nad dzisiejszymi usiłowaniami młodego pokolenia, nad tym niesłychanie szybkim tempem eksperymentowania, nad tym pędem do oryginalności za wszelka cenę. Całe to wrzenie ostatnich lat było dla niego niewątpliwie ciężkim przeżyciem, bo odmawiało jakiejkolwiek słuszności wszystkiemu, w co w muzyce wierzył i do czego był najgłębiej przywiązany. Stąd też zwolnienie tempa pracy w ostatnich latach i gorycz, której zresztą bardzo rzadko dawał w rozmowie wyraz.

Niestety Michał Spisak żył zbyt krótko, aby doczekać się zakończenia obecnego okresu fermentacji w muzyce i ustalenia jakiejś trwalszej i bardziej uniwersalnej estetyki. Ale prędzej czy później przyjdzie czas porządkowania wartości i wówczas znajdzie się miejsce i dla skrajnych eksperymentów dzisiejszych, i dla muzyki poczętej z ducha klasycznej, łacińskiej jasności – takiej, jak muzyka naszego zmarłego kolegi. Bo w sztuce nie gra roli kalendarz. Z dalszej perspektywy obojętna jest data powstania dzieła. Liczy się tylko stopień doskonałości artystycznej. A z tego punktu widzenia możemy być spokojni o dalsze losy dorobku muzycznego Michała Spisaka.