Audycja z cyklu Okno na Zachód wyemitowana 11 sierpnia 1964
Powszechnie znane są słowa Flauberta o "czyśćcu pośmiertnym" jaki - jego zdaniem - przypada w udziale każdemu pisarzowi i artyście. André Gide rozwinął tę myśl autora Madame Bovary mówiąc, że zwykle w ciągu mniej więcej dwudziestu lat od śmierci wybitnego pisarza następuje pewien zmierzch jego poczytności i wpływu. Po dwudziestu latach tego "czyśćca" zjawia się całkowicie nowe pokolenie czytelników i dopiero oni zwykle decydują, czy nastąpi ewentualny renesans danego pisarza, czy wejdzie on pomiędzy klasyków, czy też przestanie definitywnie odgrywać jakąkolwiek rolę. Ten pogląd stanowi oczywiście pewne uproszczenie - w rzeczywistości sprawy nie są tak całkiem proste, a w każdym razie pewne jest, że Gide nie przewidywał sytuacji, w której twórczość pisarza może być odcięta od czytelników w drodze - jak to się obecnie mówi - "administracyjnej"... Tymczasem taki właśnie był los Juljusza Kadena-Bandrowskiego. Pisarz, który za życia wywindował się na jedno z czołowych miejsc w naszej literaturze dwudziestolecia międzywojennego, wywierający w ciągu wielu lat ogromny wpływ na kształtowanie się opinii literackiej, stał się Kaden-Bandrowski w pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej autorem zakazanym w Polsce. Po prostu i bez żadnych niepotrzebnych subtelności - "zakazanym" w tym sensie, że nie uzupełniano dawno już wyczerpanych nakładów jego książek i nie wymieniano jego nazwiska wśród luminarzy naszej literatury. Potem, po Październiku zaczęto powoli, w najskromniejszych dawkach, dopuszczać niektóre książki Kadena na rynek krajowy. A obecnie, w dwudziestolecie tragicznej śmierci pisarza doczekaliśmy się nawet w Polskim Radio kilku zdań życzliwych, wśród których dominowało jednak stwierdzenie, że Kaden patrzył wcale krytycznie na wiele rzeczy w Polsce międzywojennej.
Mój Boże - tak jakby jakakolwiek literatura czysto pochwalna, glossatorska, mogła mieć jakąś wartość... To jasne, że każdy pisarz stara się w swoim sumieniu pisarskim wyważyć strony złe i dobre otaczającego go świata, stara się wystawić mu świadectwo prawdy wedle swych możliwości. Myślę, że chyba największą pochwałą naszej literatury międzywojennej jest właśnie fakt, że nie było w niej ani śladu owego "lakiernictwa" - jak to się nazywa w Warszawie - owego pochwalnego lizusostwa, którego bujny rozkwit obciąża całkowicie konto powojennych warszawskich dyktatorów kulturowych.
Tak, nie znaliśmy przed wojną w Polsce nawet tego określenia: "literatura lakiernicza", a gdybyśmy je znali, to nie byłoby go do czego stosować. Każdy pisał to, co mu dyktowało jego sumienie pisarskie, talent, upodobania i otaczająca go problematyka społeczna. I dlatego Kaden mógł startować owym skromnym zbiorem nowel Zawody, który przyniósł, jak na owe czasy, wcale spory pakiet zainteresowań socjalnych. Ta porcja brutalnego naturalizmu, wydana w roku 1911, znalazła piękny ciąg dalszy w pierwszej wielkiej powieści Kadena, w Łuku, wydanym pod koniec I wojny światowej. Po dziś dzień jest to jedna z najlepszych powieści o tematyce obyczajowej, związanej z przemianami wojennymi. Książka niewątpliwie lepsza i głębsza od tych licznych bestsellerów "wojennych", które ukazywały się na Zachodzie tak licznie we wczesnych latach dwudziestych.
A później rzeczywistość polska zaczęła dostarczać Kadenowi coraz to nowych tematów. Od Generała Barcza, po ogromne, epickie cykle Czarnych Skrzydeł i Mateusza Bigdy rozszerzają się, pogłębiają zainteresowania pisarza, który potrafił zamknąć w tych wielkich freskach powieściowych całą problematykę polską okresu międzywojennego. Obraz ówczesnego życia polskiego jest w tych książkach namalowany zamaszystymi, grubymi liniami, szkicowo, ale z ekspresją, której nie osiągnął nikt inny.
Obok tego nurtu - nazwijmy go epickim - kultywował Kaden również z ogromnym powodzeniem pisarstwo bardziej subtelne, pogłębione psychologicznie głównie w świetnych tomach wspomnień Miasto mojej matki i W cieniu zapomnianej olszyny. Był też znakomitym nowelistą i eseistą o niezmiernie szerokich horyzontach. Zresztą nie sposób tu rozpatrywać wszystkie aspekty tej ogromnej twórczości. Bo w ciągu mniej więcej czterdziestu lat pracy twórczej wydał Kaden ponad pięćdziesiąt tomów prozy, a oprócz literatury interesowało go w życiu jeszcze mnóstwo innych rzeczy.
Jako młody człowiek studiował w Brukseli pianistykę - zresztą był wcale niezłym pianistą i jeszcze w późniejszym wieku pisywał recenzje muzyczne. Należał do Drużyn Strzeleckich, a w czasie wojny był oficerem Legionów. W odrodzonej Polsce był w ciągu pierwszych dwóch lat jej istnienia Szefem Biura Prasowego Naczelnego Dowództwa Wojsk Polskich i zrzucił mundur dopiero po zakończeniu wojny z bolszewikami. W ciągu całego okresu późniejszego odgrywał ogromną rolę w warszawskim życiu literackim. Prezes Związku Literatów, Sekretarz Generalny Akademii Literatury, potrafił Kaden znaleźć czas na redagowanie dodatku literackiego "Głosu Prawdy", a później "Gazety Polskiej", której łamy otworzył szeroko młodym. Na koniec, w ostatnich latach przedwojennych był jednym z promotorów ówczesnej reformy teatralnej.
Był to człowiek o naturze szerokiej, impulsywnej, niekiedy brutalny w wypowiedziach, ale zawsze ożywiony dobrą wolą w stosunku do wszystkich, którzy go znali. Jego sądy ostre, niekiedy skrajne, wywoływały często spontaniczny sprzeciw, ale zawsze były szczere i pozbawione niskich pobudek. Kaden pracował w pocie czoła nad wypracowaniem właściwego wyrazu artystycznego dla swoich zamierzeń artystycznych. Być może, że w tym szukaniu odpowiedniej ekspresji tkwiły zalążki stylu przesadnie barokowego, postrzępionego, niekiedy dziwacznego. Te cechy ciążą w pewnym stopniu na Czarnych Skrzydłach i Mateuszu Bigdzie, ale trzeba stwierdzić obiektywnie, że jednocześnie ten sam pisarz dał - choćby w Mieście mojej matki - przykład prozy niezmiernie klarownej, czystej i skondensowanej. W każdym razie przed dwudziestu laty zginął jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich po Żeromskim, artysta, który ogarniał szerokim spojrzeniem całość ówczesnego życia polskiego i umiał mu dać obiektywny, niezafałszowany wyraz. Prywatnie mógł być tak zwanym "piłsudczykiem", ale w swojej twórczości potrafił się wznieść na poziom obiektywizmu i opowiedzieć niektóre epizody z tamtych czasów beznamiętnie - tak jak to zrobił choćby w Generale Barczu. Być może że to, co najbardziej kłuje w oczy dzisiejszych władców warszawskich, to fakt, że pisarz zakwalifikowany jako człowiek do określonego obozu politycznego, mógł w swojej pracy literackiej pozostać poza obrębem jakiegokolwiek zaangażowania politycznego. Rzeczywiście, jest to nieprzyjemny dowód mentalności ludzi wolnych, jaka panowała w tamtych latach...
Oczywiście względnie łatwo jest w obecnych warunkach politycznych w kraju skazać całą twórczość jakiegoś pisarza na "czyściec wydawniczy". Można tego czy innego autora nie wznawiać i można mieć nadzieję, że ludzie powoli o nim zapomną. Ale wówczas nie wolno żonglować przy każdej okazji wytartymi frazesami o rzekomej opiece nad sztuką i literaturą. Zresztą wszelkie zakazy - jak to widzimy na przykładzie Kadena - sięgają tylko do pewnych granic, potem topnieją, tracą ostrze, a spoza nich przegląda karykaturalny obraz rządu, walczącego z każdym przejawem wolnej myśli, obraz godny prawdziwie pióra Gogola czy Sałtykowa-Szczedrina. Nie wydaje się, aby z dobrym, rzetelnym, uczciwym intelektualnie pisarzem można było wygrać batalię zakazów. Jeśli chodzi o Juliusza Kadena-Bandrowskiego, to nie boimy się o jego dalszy los. Czy to się komu podoba czy nie - zostanie on w literaturze polskiej na miejscu poczesnym i to jest chyba najważniejsza lekcja, jaką warto przypomnieć w dwudziestolecie śmierci autora Czarnych Skrzydeł.