1958

Audycja z cyklu Wiadomości kulturalne nr 136 wyemitowana 28 maja 1958


Powszechne Wystawy Światowe odbywają się nie co roku, są wydarzeniem raczej rzadkim, toteż nic dziwnego, że każdy kraj, każde państwo stara się zaprezentować jak najlepiej i najokazalej swój dorobek. Toteż wystawy takie, jak tegoroczna brukselska, choć mają w zasadzie służyć porozumieniu między narodami, przekształcają się niekiedy w szranki zajadłej walki propagandowej. Tak było na przedwojennej wystawie paryskiej, gdzie dumnie mierzyły się ze sobą pawilony sowiecki i niemiecki, a ich organizatorzy wyskakiwali ze skóry, aby "położyć" konkurenta. Jeśli wystawa brukselska podkreśla z jednej strony kolosalne perspektywy postępu i pokojowego rozwoju świata, a z drugiej - odznacza się pewnym radosnym i niefrasobliwym nastrojem, to nie znaczy to wcale, aby brakło na niej walki konkurencyjnej i propagandowej. Oczywiście wszystkie kraje pokazują swoje osiągnięcia szczytowe, jeśli chodzi o postęp techniczny i wynalazki. Każdy z bardziej rozwiniętych przemysłowo krajów świata prezentuje mniej więcej to samo. Różnica polega tylko na tym, że w niektórych państwach te szczytowe osiągnięcia są dla wszystkich dostępne i osiągalne, a w innych stanowią klasyczny "towar eksportowej propagandy". Dlatego może najprzyjemniejsze są pawilony, w których nie ma żadnej propagandy - nawet pośredniej. Do nich należy na przykład piękna wystawa malarstwa ostatnich pięćdziesięciu lat, wystawa, do której jeszcze wrócimy.

Polska, jak państwu wiadomo, nie bierze udziału w samej wystawie sensu stricto, to znaczy: nie wystawiła własnego pawilonu. Czy w tych warunkach należało wysyłać ogromny zespół Filharmonii Narodowej i szereg wybitnych solistów - oto pytanie, które szereg ludzi stawiało sobie przed koncertami. Przyznaję, że sam jechałem do Brukseli z pewną tremą, po prostu dlatego, że wiedziałem jak wiele przodujących potęg muzycznych świata wysyła przy okazji Wystawy do Brukseli najlepsze orkiestry i najsławniejszych solistów. Dziś, po tych koncertach można odpowiedzieć z poczuciem pełnej bezstronności, że impreza była udana - nawet bardzo udana.

Oczywiście nie mówimy tu o takich czy innych niedociągnięciach, jeśli chodzi o wyciągnięcie korzyści muzycznych. Wydaje się nam, że do organizowania imprez muzycznych powołani są przede wszystkim i wyłącznie muzycy. Dlatego, że oni znają się na tym najlepiej. Wszelki aparat biurokratyczny jest z reguły za ciężki do załatwiania takich spraw, a poza tym jedynie sami muzycy i artyści potrafią zorganizować tak, aby wykorzystać je jak najlepiej dla przyszłego rozwoju współpracy artystycznej z Zachodem. Powtarzam - być może, że muzycy potrafią przy okazji tego wyjazdu odnieść zasłużone korzyści, ale nie wydawało się nam, aby to właśnie oni mieli w tych sprawach najwięcej do mówienia i decydowania.

Przechodząc do sprawy najważniejszej - do czysto artystycznych rezultatów - wypadnie nam przede wszystkim zatrzymać się na tym, co było najistotniejsze w całej imprezie. Afisz zapowiadał Orkiestrę Filharmonii Narodowej w Warszawie. I chór tej samej instytucji. Na nich leżał cały ciężar wykonania programu, im też należy się lwia część sukcesu. I trzeba od razu przyznać, że ta orkiestra jest lepsza, aniżeli wszystkie, jakie znaliśmy przed wojną w Polsce. Przedwojenna orkiestra Polskiego Radia zbliżała się - w najlepszych swoich produkcjach - do tego poziomu, jaki dziś reprezentuje Filharmonia Narodowa. Cechą, która najbardziej ujęła publiczność belgijską od pierwszej chwili i od pierwszego akordu, jest niesłychane zdyscyplinowanie zespołu oraz jego entuzjazm i zapał. Rzeczywiście, trudno jest znaleźć na Zachodzie orkiestrę tak skupioną, tak pełną temperamentu "zbiorowego" i tak chętnie i żywiołowo reagującą na zamierzenia dyrygenta. Natomiast słabą stroną zespołu wydaje się być brak dobrych instrumentów i bardzo ciężkie warunki pracy. Niektóre instrumenty drewniane są rzeczywiście w tak złym stanie, że podziw bierze, jak instrumentaliści mogą z nich w ogóle wydobyć jako-taki dźwięk. Nic dziwnego, że ten dźwięk jest nie zawsze w najlepszym gatunku. Smyczki są jeszcze najlepsze, ale i tam pewna surowość tonu pochodzi ze złego gatunku instrumentów. Jeśli je porównać ze smyczkami choćby Radia Belgijskiego w tej samej Brukseli, to różnice będą oczywiście na niekorzyść smyczków warszawskich. Po prostu dlatego, że w orkiestrze belgijskiej gra co najmniej kilkanaście Stradivariusów, Amatich i innych instrumentów starowłoskich. W rezultacie brzmienie jest niesłychanie subtelne i miękkie. W orkiestrze warszawskiej nie ma ani jednego włoskiego instrumentu, a w tych warunkach trudno się dziwić brzmieniu raczej ostremu. Oczywiście, nie ma w tym żadnej winy warszawskich instrumentalistów. Przeciwnie, przemawia to na ich korzyść. Ale jeśli się buduje wieloletnim wysiłkiem instytucję taką, jak Filharmonia Narodowa, to jednak należałoby pomyśleć też coś-niecoś o instrumentach. Lepiej mniej marmurów w gmachu, a więcej dobrych instrumentów, szczególnie w instytucji, która powinna stać się oczkiem w głowie muzyków polskich.

Jeśli mamy zastrzeżenia co do instrumentów orkiestry, to na szczęście chór nie potrzebuje instrumentów mechanicznych. Ma instrumenty w swoich gardłach. Pod tym względem postęp jest niebywały. Rzadko zdarza się nam słyszeć tak doskonały zespół, jak Chór Filharmonii Narodowej. Ponieważ skądinąd wiemy, że nie jest to jedyny chór polski na tak wysokim poziomie, należy stwierdzić po prostu, że przy minimalnych środkach można w Polsce organizować znakomite chóry pod warunkiem, że się je odda we właściwe ręce, że się pozwala pracować dobrym i kwalifikowanym fachowcom. Zresztą nie od dziś wszyscy poważni muzycy zgadzają się, że kryzys tak zwanego "zrzeszonego śpiewactwa" polega jedynie na niewłaściwym poziomie kierownictwa artystycznego. Tu mamy przykład, do czego mogą doprowadzić kapelmistrze na wysokim poziomie fachowym i obdarzeni dobrym smakiem. W każdym razie zarówno wspaniały materiał głosowy, jak i wszystkie subtelności wykonawcze stawiają chór Filharmonii Narodowej na poziomie, którego mogą mu pozazdrościć rozmaite zespoły zachodnioeuropejskie. Tym bardziej, że nie wchodzą tu w grę zastrzeżenia co do jakości instrumentów, które tak utrudniają pracę orkiestry i wymagają od niektórych jej członków dodatkowego wysiłku, nie zawsze uwieńczonego powodzeniem.

Orkiestra i chór Filharmonii Narodowej mają przed sobą bardzo piękne możliwości rozwoju. Mają wszelkie dane na to, aby w ciągu lat stać się zespołem znanym w całym świecie. Bo mają zapał i entuzjazm. A to jest najważniejsze. Ale, ażeby rzeczywiście dostały się na poziom światowy, do klasy renomowanych, poszukiwanych przez agentów zespołów, potrzeba rozmachu i szerokich horyzontów. Zarówno artystycznych, jak i organizacyjnych. Wszyscy ci artyści są źle opłacani, spotykają się z niezrozumieniem swoich najbardziej elementarnych potrzeb, nie mają mieszkań, nie mają nawet możliwości dalszego rozwijania się przez znajomość najnowszej literatury każdego instrumentu. Żyją w warunkach, które czynią każdy ich wysiłek artystyczny podwójnie cennym. Dopiero w świetle tych najrozmaitszych wyrzeczeń dnia codziennego i innych utrudnień, dopiero w tym świetle rezultat ich pracy można ocenić we właściwy sposób. Mamy nadzieję, że może po tym sukcesie brukselskim coś się nareszcie zmieni na lepsze w warunkach pracy muzyków orkiestry. Zasługują na to ze wszech miar, bo to oni, właśnie oni i artyści - soliści, oni wszyscy razem odnieśli największy sukces. A o rezultatach artystycznych kapelmistrzów, pianistów, skrzypków i śpiewaków - solistów opowiemy Państwu w następnej pogadance. Zasłużyli bowiem aż nadto, aby o każdym z nich pomówić z osobna i szerzej.