Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 208 wyemitowana 26 października 1956
Dnia 22 października bieżącego roku minęło pięćdziesiąt lat od śmierci jednego z największych malarzy XIX wieku, właściwego twórcy i prekursora wszystkiego tego, co stanowi najcenniejszy dorobek sztuki współczesnej. Paul Cézanne – bo o niego chodzi – zmarł niemal całkowicie zapoznany w swoim rodzinnym Aix-en-Provence i nikt wówczas nie przypuszczał, że przyjdą czasy, kiedy jego twórczość uznana zostanie za jeden z najpiękniejszych wykwitów sztuki zachodniej.
Mówić dziś – i to we względnie krótkiej audycji – o takim tytanie sztuki jak Cézanne, jest niewątpliwie rzeczą bardzo trudną. Cóż bowiem można jeszcze powiedzieć o tym człowieku, o którym zapisano dotychczas Himalaje papieru i nad którego dziełem pochylali się wszyscy najwybitniejsi specjaliści trzech pokoleń? Dlatego może będzie rzeczą bardziej interesującą powiedzieć o tym, co przyniósł ten rok jubileuszowy, rok znaczący półwiekowe przemożne oddziaływanie Cézanne'a na całe malarstwo współczesne.
Jak wiadomo, dzieło malarza z Aix jest rozproszone po całym świecie. Twórczość rzadko którego klasyka malarstwa jest tak trudna do zgromadzenia w jednym miejscu w celu urządzenia jakiejś zbiorowej, retrospektywnej wystawy. Na szczęście istnieje dziś międzynarodowe porozumienie muzeów i dzięki temu mieliśmy w tym roku możność poznania całego szeregu dzieł Cézanne'a, które w innych warunkach pozostałyby niedostępne dla szerokiej rzeszy wielbicieli mistrza. W zasadzie urządzono oficjalnie w Zachodniej Europie cztery wystawy retrospektywne: w Aix-en-Provence, w Hadze, w Zurychu i w Monachium. Początkowo miały być one identyczne, to znaczy miano urządzić po prostu jedną wystawę, która miała być kolejno przenoszona do każdego z tych czterech miast, ale w rezultacie poszczególne wystawy odbiegają od siebie w dużym stopniu. Po prostu nie wszyscy prywatni posiadacze obrazów Cézanne'a zgodzili się na pozbywanie się na tak długi okres czasu posiadanych dzieł, a poza tym organizatorzy w poszczególnych miastach dysponowali własnymi zasobami i wypożyczeniami na własną rękę. Ale i tak wystawy te zostawiły – ogólnie biorąc – wrażenie pewnego niedosytu. Jak już mówiłem, pochodzi to stąd, że dzieło wielkiego artysty jest rozproszone od Leningradu i Moskwy, aż po najdalsze zakątki Ameryki.
Ale jeżeli nawet na wystawach tegorocznych brakło niektórych sławnych Cézanne'ów, to jednak mają one swoje olbrzymie zalety dydaktyczne. Ukazują w sposób niezmiernie efektowny trudną drogę artysty, to olbrzymie usiłowanie całego życia, usiłowanie wyjścia z impasu impresjonistycznego. Ja osobiście wzruszyłem się dość głęboko oglądając młodzieńczą kopię z Delacroix, kopię, która na pewno niczym nie zapowiada późniejszego genialnego malarza Baigneuses i Góry Sainte-Victorie. A jeśli jeszcze w dodatku zważyć, że całą też olbrzymią drogę zrobił Cézanne wbrew opinii, wbrew krytyce, wbrew najbliższym przyjaciołom-malarzom - całkiem samotny, przez nikogo nie wspomagany, beż żadnego innego oparcia moralnego, poza absolutną pewnością, że to właśnie on ma rację - to stajemy przed jego dziełem rzeczywiście w najgłębszym podziwie dla nieomylności jego wizji artystycznej i celów, do których zdążał. Bo chodziło przecież o rzecz, w której żaden z jego współczesnych nie mógł mu pomóc. Manet czy Pisarro, Sisley czy Renoir byli wielkimi malarzami - ale to, do czego zmierzał przez całe życie wielki samotnik z Aix, to miało być właśnie przezwyciężeniem ich maniery, to stanowiło walkę z ich ideałami artystycznymi. Trudno zatem, aby właśnie od nich mógł spodziewać się uznania i poparcia. Stąd samotność i zupełne opuszczenie stało się udziałem tego artysty za jego życia. Stąd powrót do ukochanego Aix i zupełne odcięcie się od Paryża i jego atmosfery.
Bo w gruncie rzeczy Cézanne związany jest na zawsze ze swoim miastem rodzinnym i jego światowa sława na pewno mu tego związku nigdy nie odbierze. Być może dlatego najbardziej wzruszająca z tegorocznych wystaw była właśnie ta, która odbyła się w cieniu tylokrotnie przez niego malowanej Montagne Sainte-Victoire. Tutaj, po latach niepowodzeń paryskich, wrócił starzejący się Cézanne, aby "u siebie" dokonać swoich dni. Bo dłuższy pobyt w Paryżu przekonał go, że tam - w wielkiej metropolii północnej - rządzi próżność i snobizm. A on, Cézanne, upierał się przy pewnych rzeczach, z których Paryżanie wyśmiewali się w sposób niepoprawny. Więc wrócił do rodzinnego Aix i codziennie z plecakiem i pudłem farb, z parasolem i blejtramami płótnem obciągniętymi - szedł za miasto, na pejzaż. I tak mijały lata, a w pracowni Cézanne'a rósł olbrzymi stos płócien, których nikt nie kupował - ba, nawet za darmo nikt nie chciał brać. Aż któregoś dnia starszy pan - chorujący od lat na cukrzycę - zasłabł pracując w pejzażu i już nie podniósł się.
Od tej pory minęło pięćdziesiąt lat i dziś Cézanne jest powszechnie czczony i uważany przez wszystkich za największego malarza końca XIX wieku. Jego sława obiegła cały świat, najmniejsza jego akwarela przedstawia wartość olbrzymią, jego dzieła wiszą we wszystkich największych muzeach światowych, a o jego dziwnej sztuce napisano całą bibliotekę. Niezbadane bywają drogi sukcesu.
Z wystaw tegorocznych monachijska i zurychska urządzone zostały według zasady chronologicznej. Ma to swoje nieodparte zalety. Pozwala prześledzić drogę rozwojową artysty i lepiej zorientować się, do czego tak uparcie zmierzał. Ale na przykład wystawa w Aix odbiegła od tej powszechnie stosowanej zasady. Zastosowano tam klucz tematyczny. Jest to pewna nowość w dotychczasowej praktyce. Odrzucenie chronologii ma znów tę zaletę, że uwalnia zwiedzającego od przesadnego "historycyzmu", a zwraca naszą uwagę na rzecz najcenniejszą, na samo dzieło. W wypadku Cézanne'a trudno o niespodzianki - a jednak one są. Jeśli niektórzy podkreślają, że Cézanne miał identyczny stosunek do martwej natury i do żywego modela, to obecne wystawy przyczynią się chyba do zmiany tego poglądu. Wydaje się, że typ "wyrazu" w portretach Cézanne'a jest niemal ekspresjonistyczny – avant la lettre. Zwłaszcza wstrząsający szereg autoportretów stawia Cézanne'a obok Rembrandta jako artystę, który nieporównaną subtelnością potrafił w ciągu trzydziestu lat dać w kolejnych autoportretach niemal całą historię swego życia wewnętrznego. Jak każdy rasowy portrecista Cézanne nie zaniedbuje nigdy zewnętrznej, fizycznej, witalnej strony modela. Ale ostatecznie przedmiotem każdego malarstwa jest to, co żyje - trudno robić wielkiemu malarzowi zarzut z tego właśnie, co jest jego największą zaletą. Zresztą on sam powiedział kiedyś, że malarstwo nie jest niewolniczym naśladowaniem natury - ono ma być tworzeniem "harmonii" równoległych do natury. I w tym powiedzeniu tkwi bodaj najcenniejszy komentarz do tej trudnej i wyrafinowanej sztuki.
O ile sztuka portretowa Cézanne'a jest fenomenem pierwotnej i spontanicznej natury, o tyle jego pejzaże są prawdziwą szkołą mądrości malarskiej, szkołą, z której zaczęło się wykłuwać wszystko to, czym malarstwo żyje po dziś dzień. Celem Cézanne'a jest odrzucenie wszystkiego, co przelotne i chwilowe, pragnie on uchwycić rzeczy niejako w ich aspekcie "odwiecznym" – pragnie je zafiksować w sposób nieomylny, niezależny od impresjonistycznego oświetlenia. Chodzi mu o wartości trwałe, o wyłuskanie spod zewnętrznych realiów samej najistotniejszej wiedzy o wszystkim, co istnieje. Ze wszystkich wielkich malarzy świata Cézanne jest w swoich pejzażach najbardziej poetycki, najbardziej liryczny: uchyla tego rąbka, za którym kryje się cała poezja i "dziwność" świata. A robi to w sposób jedyny i niepowtarzalny.