Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 189 wyemitowana 17 października 1956
W ubiegłym tygodniu kilku wybitnych kompozytorów polskich przebywających na emigracji omawiało w ramach naszej audycji plusy i minusy krajowego życia muzycznego. Mówili oni, że urządzanie w tej chwili "międzynarodowego festiwalu muzycznego" i sprowadzanie do Polski za drogie pieniądze kilku orkiestr symfonicznych, jest luksusem dla kraju, który nie może zapewnić swoim własnym muzykom godziwych warunków życia i pracy. Nie przypuszczaliśmy, że tak prędko znajdziemy potwierdzenie słuszności tego poglądu w źródłach krajowych. Bo oto w numerze "Po prostu" z dnia 23 września natrafiliśmy na artykuł Lecha Terpiłowskiego i Jerzego Tuszewskiego pod tytułem: Filharmonia – ale czy narodowa? Artykuł ten potwierdza to wszystko, co od tak dawna tutaj mówimy. W krajowym życiu muzycznym panuje wszechwładnie zasada "potiomkinowskich fasad" – zasada zewnętrznego blichtru i efektu, okrywająca nędzę i fatalne istotnie warunki pracy. Okazuje się, że to, o czym mówił nam niedawno Andrzej Panufnik – o owym altowioliście, który spędza noce w gabinecie dyrektora filharmonii – stosuje się nie tylko do tego jednego instrumentalisty – ale jest objawem nagminnym. Bo ze wspomnianego artykułu dowiadujemy się, że orkiestra Filharmonii Warszawskiej odbyła ostatnio zebranie, na którym uchwalono, że jeżeli instrumentaliści nie otrzymają mieszkań, o które od lat proszą – to orkiestra przystępuje do strajku i to właśnie w momencie rozpoczęcia międzynarodowego festiwalu w Warszawie. Jak donoszą autorzy artykułu, w odpowiedzi na tę groźbę premier Cyrankiewicz obiecał orkiestrantom przyznać dwadzieścia jeden mieszkań w trzecim kwartale bieżącego roku, siedemnaście w czwartym, a szesnaście w pierwszym kwartale przyszłego. Nie chcę namawiać do nieufności względem tak zwanych "czynników miarodajnych" – pod tym względem oni sami lepiej się, niestety, orientują – ale ja osobiście wierzę tylko w te mieszkania w trzecim kwartale. Nie wierzę, aby muzycy z Filharmonii Narodowej dostali te mieszkania, które im obiecano dostarczyć po międzynarodowym festiwalu muzycznym. Możemy im w tej sprawie pomóc tylko o tyle, że będziemy stawiać co kilka dni pytanie, czy pan Cyrankiewicz wywiązał się ze swojej obietnicy.
W całej tej sprawie interesujących jest kilka szczegółów, które pragniemy tu podkreślić. Nie jesteśmy dziećmi i – tak jak wszyscy Polacy w kraju – wiemy doskonale, że w istocie rzeczy los tak zwanego "człowieka pracy" obchodzi warszawskich władców tyle, co zeszłoroczny – raczej zeszłowieczny – śnieg. Kogo ma obchodzić – Kłosiewicza? [Wiktor Kłosiewicz, 1907-1992, działacz państwowy i partyjny w okresie PRL, z zawodu murarz.] Widzieliśmy to na masówce w FSO na Żeraniu. Ale muzycy Filharmonii Narodowej dali klasyczny wzór rozsądnego myślenia, że nie zagrozili strajkiem w normalnym, codziennym biegu życia koncertowego. Bo wiedzą doskonale, że wtedy też nic by to nie pomogło. Jedyny moment zrozumiały dla władców warszawskich – to moment, kiedy w Warszawie będzie kilkuset muzyków zagranicznych, zapłaconych na wagę złota i podejmowanych w sposób luksusowy. Jeśli w Paryżu muzycy z Orchestre National nie ukrywają, że jadą do Polski na warunkach iście książęcych – że Polska płaci za tournée bez porównania lepiej aniżeli zapłaciły im w swoim czasie Stany Zjednoczone – to o co chodzi w tym wypadku? A no, po prostu o to, aby ci muzycy wrócili do Paryża w przekonaniu, że tak jak w Polsce – tak nigdzie na świecie nie skaczą koło muzyków, tak nigdzie ich nie honorują i nie obrzucają złotem. A ewentualny strajk Orkiestry Filharmonii Narodowej w tym właśnie momencie – byłby skandalem niebywałym, bo odsłaniałby prawdę. Prawdę niebywałej nędzy, blagi i oszustwa. Natomiast muzycy Filharmonii wiedzą doskonale, że nie osiągnęliby nic, gdyby zagrozili strajkiem pod nieobecność cudzoziemców, w normalnym toku sezonu. Wtedy to pana Cyrankiewicza nic-a-nic nie obchodzi, czy Filharmonia gra, czy nie. Jednym słowem, orkiestrze Filharmonii należy się pochwała za jej mądrość polityczną, ale – powtarzam – co do tych późniejszych mieszkań, to mam niejakie wątpliwości.
Drugim objawem charakterystycznym w tym wypadku, jest dotychczasowe milczenie. Jak w każdej dyscyplinie, tak i w muzyce pracują ludzie najrozmaitszego kalibru i znaczenia. Są w Polsce liczni kompozytorzy, pianiści, sławni wirtuozi, rektorzy – wszystko figury wyorderowane od stóp do głów i korzystające całą gębą z przywilejów arystokracji reżimowej. I że też wśród nich nie znalazł się ani jeden, który by wygarnął prawdę o istotnych warunkach pracy szeregowych muzyków, ani jeden, który by trzasnął pięścią w stół i napisał do jakiegokolwiek pisma krótki artykuł, w którym by odsłonił te ponure kulisy "radosnej twórczości". Wstyd. Wstyd – bo to są rzeczy, o których w tej chwili wolno pisać – exemplum panowie Terpiłowski i Tuszewski, którzy – jak mi się zdaje – nie są muzykami. Czemuż to w momencie, kiedy łamy tygodników i dzienników pękają od nawału skarg i tragicznych rewelacji, czemuż to w tym momencie muzycy polscy – mówię o tych sławnych i znanych – nie chwycą za pióro i nie walczą o poprawę, czemu nie wskazują na straszliwe bolączki krajowego życia muzycznego, czemu nie walczą z ponurym zalewem ministerialnej biurokracji?
W tych warunkach – jeśli dotychczas uważaliśmy, że winą za całe zło ponoszą urzędowe kreatury Sokorskiego – to teraz sytuacja ulega wyraźnej zmianie. Jeśli w tej chwili w krajowym życiu muzycznym nie mamy do odnotowania żadnej poprawy, to za to będziemy zmuszeni w przyszłości winić już samych muzyków – i to wybitnych, i przodujących. Wszelkie wyrastanie ponad przeciętność obowiązuje. Jeśli się przerasta szary tłum muzyków orkiestrowych, to ma się też bez porównania większe obowiązki. Ma się obowiązek mówienia prawdy, kiedy to jest – jak teraz – możliwe i walki o tę prawdę. Obowiązek walki o poprawę tragicznych warunków krajowego życia muzycznego, którego los winien tym bardziej każdemu z muzyków leżeć na sercu, im bardziej wyrasta on ponad przeciętność muzyczną.
Nikt z nas na pewno nie cieszy się tym, że Orkiestra Filharmonii Narodowej musiała sięgnąć po tak drastyczną broń szantażu – jak owa próba strajku w takim właśnie momencie. Mogę nie lubić najserdeczniej w świecie okupantów warszawskich, ale jestem na tyle muzykiem, że wolałbym, aby pod ich opieką muzykom powodziło się jak najlepiej. Ale jeżeli ta opieka nie daje im nie tylko dosłownie nic, ale jeszcze prowadzi całe krajowe życie muzyczne do najdosłowniejszej ruiny – to wolałbym, aby rzecz nie ograniczała się jedynie do groźby strajku muzyków doprowadzonych do rozpaczy, ale żeby zajęli się nią nareszcie także przywódcy krajowego życia muzycznego, owi wyorderowani i suto zapłaceni kompozytorzy i wirtuozi, których – jak dotychczas – nie obchodzi nic poza ich konkretnymi zarobkami i możliwie częstymi wyjazdami za granicę. Jak na protagonistów tych panów – to dotychczasowy bilans zainteresowania tych panów losem krajowego życia muzycznego jest tragiczny. Czy panowie pragną doprowadzić do tego, żebyśmy za jedynych ludzi, którym los muzyki w Polsce leży na sercu, uważali panów Terpiłowskiego i Tuszyńskiego? Muzycy orkiestry filharmonii są im na pewno wdzięczni za zajęcie się ich bolesną sprawą – ale głosów poważnych muzyków nie powinno chyba zabraknąć w tej chwili – tym bardziej, że w istocie rzeczy chodzi nie tylko o mieszkania, ale i o rzeczy bez porównania ważniejsze.