Audycja z cyklu Kultura w niewoli nr 78 wyemitowana 8 lipca 1954
Kiedy kogoś bolą zęby, idzie zwykle do dentysty, a nie do ślusarza. Kiedy zepsuje się nam zegarek, wiemy doskonale dokąd się zwrócić i nie tracimy czasu na zanoszenie go do pralni chemicznej, lub do księgarni. Natomiast istnieją niektóre dziedziny działalności ludzkiej, w których wprawdzie nie każdy może wziąć fachowy udział, ale za to każdy może wygłosić niczym nie umotywowany, choć nie mniej krewki i pozornie fachowy sąd. Do tych dziedzin należy przede wszystkim tak zwana polityka międzynarodowa. W tej dziedzinie każdy może wygłaszać sądy, jakie tylko zapragnie – oczywiście pod warunkiem, że żyje po „naszej” stronie żelaznej kurtyny. W dzisiejszym skołatanym świecie jednostka ludzka nie może sobie, w gruncie rzeczy – pozwolić na luksus nie interesowania się zagadnieniami polityki.
Nasze czasy nie mają nic wspólnego z epoką, kiedy na świecie panował spokój i jedynie ”w kotle bałkańskim” od czasu do czasu „wrzało”. W porównaniu z tym niewinnym wrzeniem świat dzisiejszy żyje w temperaturze paru tysięcy stopni, nic też dziwnego, że każdy interesuje się polityką i w wolnym świecie wystarczy wsiąść do przedziału kolejowego, aby wpaść od razu w sam środek dyskusji politycznej. Tak – ale nikomu nie przyszłoby na myśl nadawać takie dyskusje i opinie polityczne w ramach poważnych audycji radiowych.
Natomiast w krainie jednolitego, „urzędowego” myślenia – myślę o wielkim obszarze stalinowskiego imperium zakneblowanych ust – można postawić przed mikrofonem kogokolwiek, bo i tak każdy musi powiedzieć to samo, to jest kilkanaście urzędowych frazesów. Ale nawet w bolszewickim królestwie niezamierzonego nonsensu nie żądają od aptekarza, aby referował przed mikrofonem o rozwoju rolnictwa. Za to muzyk daje oświadczenia o polityce – oświadczenia, które dla słuchacza mają taką wartość, jaką miałby wywód chłopca stajennego o perspektywach dalszego rozwoju fizyki atomowej. Toteż, kiedy radio warszawskie nadało wypowiedź kompozytora Andrzeja Panufnika o „bezpieczeństwie zbiorowym w Europie”, potraktowaliśmy to jako audycję humorystyczną i – częściowo – nie zawiedliśmy się. Ale tylko częściowo. Komiczne było to, co Panufnik mówił o Europejskiej Wspólnocie Obronnej.
Nie mógł on oczywiście nie powtórzyć tych wszystkich zdartych frazesów, którymi propaganda komunistyczna częstuje do znudzenia Polaków w Kraju. Ot, normalna gadanina o „pokoju” – w sowieckim rozumieniu tego słowa – o imperializmie, militaryzmie i tak dalej. Zresztą, jeśli już ktoś staje przed mikrofonem w Warszawie, to trudno sobie wyobrazić, aby mówił co innego. Ale Panufnik – wiedząc, że żaden słuchacz radia nie weźmie na serio jego kompetencji w sprawach polityki międzynarodowej – przeszedł w drugiej połowie swej wypowiedzi na teren spraw „kulturalnych”. Użył mianowicie kilkanaście razy słowa „kultura” w różnych przypadkach i w kontekście, który nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że w pojęciu Panufnika, ci którzy pragną uwolnienia Polski spod sowieckiego jarzma są marzycielami i wrogami wszelkiej kultury, a ci, którzy krwawo okupują nasz kraj, są czystymi heroldami piękna, dobroci i wszelkich najlepszych uczuć.
Tu już rzecz przestała być wesoła i zasmuciła mnie poważnie. Po prostu, wyobraziłem sobie, że wśród setek tysięcy radiosłuchaczy, którzy wysłuchają takich oświadczeń, są ludzie, którzy mają trzeźwy sąd i oczy dobrze otwarte na to wszystko, co się dzieje w Kraju. Są wśród nich na pewno ludzie, którzy przeszli gehennę w Rosji, ludzie, którzy wycierpieli się w więzieniach UB, a już na pewno są tysiące takich, którzy w tej chwili znoszą nędzę, głód i którzy są najgłębiej nieszczęśliwi w panujących obecnie w kraju warunkach. Panufnik widocznie tych ludzi nie zauważył, choć każdy z nas zna ich w wielkiej – niestety – ilości. Mówi on, że to „Zachód” zmierza do jakiegoś – nieokreślonego bliżej – dzielenia kultury i że wywyższa „jedną kulturę ponad drugą”. Niby zachodnią ponad sowiecką. Sądzę, że najlepiej byłoby zapytać tysiące tych Polaków, o których powyżej wspomniałem; zapytać ich jaką kulturę wolą – a oni daliby na pewno bardzo konkretną i niedwuznaczną odpowiedź. Nasz kompozytor uważa, że „kultura” istnieje tam, gdzie artysta jest na żołdzie państwa i gdzie za wysługiwanie się celom politycznym zostaje suto i obficie wynagradzany. Ano, to już jest rzecz gustu.
Naszym skromnym zdaniem nie ma na europejskim kontynencie przeciwieństw tego typu, o jakich mówi Panufnik. Do niedawna – o ile nas pamięć nie myli – granicą pewnego określonego typu kultury nie była rzeka Łaba. Jeden i ten sam typ kultury stworzył angielską Magna Charta, Deklarację Praw Człowieka i Konstytucję Trzeciomajową. To ta kultura wydała Michała Anioła, Beethovena, a ostatecznie także Dostojewskiego czy Tołstoja. To ona wyczarowała gotyk i barok, a przede wszystkim wpoiła w nas tysiącletnim atawizmem poszanowanie jednostki ludzkiej i jej podstawowych praw. Ta kultura jest w tej chwili tępiona wszelkimi dostępnymi środkami przez barbarzyńców bolszewickich. Zmierzają oni do jej kompletnego wynaturzenia i zdegenerowania, aby na jej gruzach wybudować „kulturę” enkawudystów i łagrów, kulturę zmechanizowanego myślenia i zakneblowanych ust, jakąś „pseudo kulturę”, w której jednostka zagubi w końcu rzecz najcenniejszą – zdolność rozróżnienia między prawdą, a kłamstwem.
Bo któż to podzielił Europę na dwie części? Kto zawiesił monstrualną kurtynę, aby odciąć ludzi od wszelkiego kontaktu ze światem wolnej myśli i swobodnego życia? Każde dziecko w Polsce odpowie Panufnikowi na to. Jeśli więc Panufnik nie zająknie się przed mikrofonem zarzucając Zachodowi, że to on właśnie stworzył dzisiejszy tragiczny podział świata, to znaczy, że albo nasz kompozytor uważa słuchaczy polskiego radia za ludzi wyjątkowo naiwnych, albo jest mu najzupełniej obojętne, czy emituje do mikrofonu kłamstwo. Że to pierwsze nie wchodzi w rachubę, tego dowodem jest wspaniały opór przeciw bolszewizacji, jaki miliony Polaków pokazują każdego dnia. A zatem pozostaje tylko to drugie. I to jest najsmutniejsze. Sądzicie państwo, że Panufnik nie wie, że mówi do mikrofonu zwyczajne kłamstwa? Ależ wie doskonale. Wie, że jego wypowiedź jest niezgodna z prawdą, szkodliwa, nieuczciwa i idąca na rękę okupantowi – ale tu wchodzi w grę sprawa giętkiego karku. Tego rodzaju wypowiedzi przynoszą dużą i bezpośrednią korzyść osobistą. Panufnik naśladuje w tym Iwaszkiewicza, który przecież też na zachodzie udaje biednego, pokrzywdzonego liberała, a w Kraju podpisuje oburącz wszystkie możliwe kłamstwa.
Jakże więc nazwać tych ludzi, którzy wiedząc, że szkodzą swym rodakom, wiedząc, że sieją zamęt w głowach ludzkich, wiedząc, że oddają cenną przysługę okupantowi – pomimo tego nie mogą się powstrzymać od tej haniebnej działalności? Nikt nam nie wmówi, że są do tego zmuszani, skoro żyje jednak w Kraju całe mnóstwo artystów, którzy nie dają takich „oświadczeń”, zachowują się przyzwoicie i cierpią solidarnie z milionami innych Polaków. Oczywiście – za to reżym usuwa ich w cień, zarabiają na pewno gorzej i nie są wątpliwego „świecznika” komunistycznego. A panowie Iwaszkiewicze czy Panufniki grają rolę reżymowych „dziewcząt do wszystkiego”. Za to - w nagrodę - korzystają z rządowego aparatu propagandowego, ich dzieła są szeroko lansowane, zarabiają mnóstwo pieniędzy – ba – dostają nawet często pozwolenia na wyjazdy zagraniczne, w czasie których starają się urobić sobie na zachodzie opinię niewinnych baranków. I dlatego trzeba powiedzieć wyraźnie, że ich postępowanie jest nielojalne zarówno wobec kolegów w Kraju, jak i wobec milionów innych Polaków, którzy dniem i nocą walczą jak mogą z wrogiem, który na razie panuje nad Krajem. Tę nielojalność należy wyraźnie podkreślić.
Bo jeśli o kulturę chodzi, to lepiej aby Panufnik się o nią nie troskał. Po co używać wielkich słów, kiedy chodzi o zwyczajną, prostą przyzwoitość. Ta elementarna przyzwoitość przydałaby się Panufnikowi bardziej, aniżeli szumna troska o „przyszłość kultury”.