Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 71 wyemitowana 29 stycznia 1954
Aktualności, którymi zajmujemy się zwykle w audycjach z cyklu Okno na Zachód, wymagają niekiedy cofnięcia się w czasie – zwłaszcza, kiedy chodzi o problemy historyczne. Ale dziś nasze cofnięcie się będzie rekordowe, wypadnie nam bowiem sięgnąć we względnie mało znany okres historii sprzed wielu wieków. Pomimo tego rzecz jest nie tylko aktualna, ale nawet rewelacyjna - tą rewelacyjnością właściwą wszystkim Biskupinom na całym świecie. Bo oto przed kilku tygodniami profesor Bean z uniwersytetu w Stambule natrafił przypadkiem w małym porcie Azji Mniejszej – Bitez – na rybaków, którzy kilka dni wcześniej złowili w swoje sieci cudowny posąg z brązu – rzeźbę, która przeleżała około dwudziestu czterech stuleci na głębokości stu trzydziestu metrów u wybrzeża wyspy Knidos. Jest to posąg bogini okrytej chlamidą, o twarzy naznaczonej nieuchwytnym, czarującym uśmiechem Giocondy. Archeolodzy uznali, że przedstawia ona Demeter, ale – co jest znacznie ciekawsze – jest odkryciem w tym sensie, że nie są dotychczas znane żadne repliki tego posągu. Ponieważ rzeźby były w Grecji niemal z reguły wielokrotnie kopiowane, wydaje się, że katastrofa zatonięcia zdarzyła się posągowi już przy pierwszym transporcie z atelier rzeźbiarza. W ten sposób poznajemy dziś rzeźbę, której nie znali nawet starożytni Grecy. Co do reszty, to czarująca, uśmiechnięta bogini zachowa zapewne na zawsze swą tajemnicę.
Ale przy tej okazji odezwały się głosy żądające zorganizowania stałego, metodycznego przeszukiwania dna morskiego w basenie śródziemnomorskim - dna, które ukrywa prawdopodobnie bezcenne skarby artystyczne i archeologiczne. Miejmy nadzieję, że z tego powodu nie wynikną żadne komplikacje dyplomatyczne.
Zresztą ubiegły rok przyniósł w dziedzinie wykopalisk również rewelacyjne odkrycie we Francji. Na granicy Szampanii i Burgundii znajduje się mała wieś Vix, co do której było wiadomo, że znajduje się na terenach starego grodu celtyckiego. Dolina Sekwany była w tym miejscu od wieków główną drogą komunikacyjną z północny do Burgundii, Szwajcarii i Włoch. Tamtędy szły inwazje i wielkie ruchy migracyjne. Ale archeolodzy uważali Vix za teren już całkowicie „przekopany” i dokładnie poznany. Nie podzielał tego zdania jedynie René Joffroy, który na własną rękę prowadził dalej poszukiwania. I oto ostatnio natrafił on nieoczekiwanie na grobowiec, w którym znalazł wspaniale przechowane przedmioty pochodzące z piątego wieku przez narodzeniem Chrystusa. I to jakie przedmioty! W centrum grobowca znajdowała się waza z brązu, rodzaj olbrzymiego pucharu, wagi z górą dwustu kilogramów i wysokości metr sześćdziesiąt. Waza ta jest odlana w brązie pierwszorzędnej jakości i ozdobiona wspaniale kutymi aplikacjami o bogatej tematyce mitologicznej. Jest to jedyny egzemplarz tego rodzaju znany dotychczas. Pochodzi ona jakoby z ostatniej ćwierci szóstego wieku przed Chrystusem. To wszystko, co w tej chwili wiemy o niej. Miejsce odkrycia jest grobowcem młodej księżniczki lub kapłanki wysokiego stopnia. Oprócz tej olbrzymiej wazy – zdumiewającej finezją obróbki brązu i setkami niesłychanie subtelnych szczegółów – znaleziono w grobowcu szereg pucharów złotych i srebrnych, mnóstwo klejnotów, a przede wszystkim rzadkiej piękności diadem domniemanej księżniczki. Składa się na niego pas złota obejmujący głowę i zakończony z obu stron bogatymi ozdobami kutymi również w złocie. Dla zaspokojenia ciekawości pań podam, że waga tego diademu wynosi około kilograma. Ale najważniejsze jest to, że chodzi – podobnie jak w wypadku wazy – znów o jedyny znany nam egzemplarz tego rodzaju klejnotu, nieznanego wśród dotychczasowych wykopalisk epoki grecko-scytyjskiej, do której ze względów stylistycznych niewątpliwie należy.
Wszystkie te wykopaliska są rewelacyjne przede wszystkim dzięki niesłychanie wysokiemu poziomowi artystycznemu obróbki metalu. Są one pochodzenia częściowo scytyjskiego, a częściowo etruskiego. Mają rzeczywiście wiele wspólnych cech stylistycznych z wazami etruskimi. Ale wazy etruskie są z terrakoty, a tu chodzi o brąz i to o brąz wspaniałej jakości, jakiego Gallowie nie potrafili lać nawet cztery wieki później. Podobnie rzecz się ma z drobniejszymi pucharami. Nie ulega wątpliwości, że są to puchary do wina, ale wino było w tych czasach w Galii całkowicie nieznane. I tak grób fascynującej księżniczki zachowuje swą zagadkową tajemnicę. Nie wiemy o nim nic dokładnego i nie wiemy, czyje ręce go zbudowały. W każdym razie były to ręce bardzo utalentowane.
Ale skoro już jesteśmy w starożytnej Galii, to chciałbym państwu wspomnieć w kilku słowach o ciekawej książce Michel Rambaud, poświęconej „odbrązowieniu” sławnych Komentarzy Cezara. Tekst Cezara, który był utrapieniem naszej młodości, doczekał się ostatnio ostrej krytyki ze strony historyków, którzy dotychczas – rzecz ciekawa – raczej bronili go przed filologami.
Cezar jest – praktycznie biorąc – jedynym źródłem do historii podboju Galii i w gruncie rzeczy wydaje się raczej prawdomówny, zwłaszcza jak na generała, który sam prowadził kampanię, którą później opisał. Komunikaty wojenne naszej epoki nastrajają nas zwykle raczej sceptycznie, a to samo dotyczy również pamiętników różnych mężów stanów i generałów… Ale piszcząc swoje Komentarze Cezar był pewny, że po nim nie znajdzie się żadne źródło, które by zakwestionowało jego opis wydarzeń, a poza tym zdobywca Galii i fundator imperium ma najpełniejszą świadomość, że sam tworzy historię świata. Łatwiej było zapanować nad Galią niż Rzymem. Aby zapanować nad Rzymem Cezar – zdaniem Rambaud – celowo wyolbrzymiał niektóre trudności i umyślnie przedłużał kampanię. Jeśli przeszedł kanał i Ren, to też jedynie po to, aby zaimponować senatowi, aby go zastraszyć swymi raportami, które go okrywały nimbem wszechpotężnego zwycięzcy. Do takich rezultatów doprowadza podobno dokładna analiza tekstu, która kryje w sobie jakoby szereg niejasności niewątpliwie celowych.
Oczywiście historię piszą zwycięzcy, a nie zwyciężeni. Nie wiemy dziś wiele o cywilizacji gallickiej, którą zniszczył podbój rzymski. Nie wiemy, jaki był duch oporu Gallów i czy kraj został rzeczywiście całkowicie spacyfikowany przez Cezara. Tutaj polityk bierze górę nad generałem. Kończąc wojnę Cezar opisuje Galię tak, jakby chciał aby wyglądała przyszła spokojna prowincja i w tym punkcie zdaje się rozmijać z rzeczywistością. Wypada tu wspomnieć jeszcze jeden ważki argument. Skąd bierze się u Cezara pomysł zafiksowania raz na zawsze granicy imperium na Renie. Niewątpliwie postawienie sobie pewnej granicy podbojów było rzeczą rozumną - jego wielkość zyskuje jedynie na tym – ale jaki miał cel, przedstawiając Ren jako pewną naturalną granicę, wzorową barierę przed zalewem barbarzyńców i najlepszą linię obrony? W ciągu dwóch tysięcy lat ten fałszywy pogląd pokutował w polityce i do dziś płacimy zań dość drogo. W ciągu wieków zwyciężyło przekonanie, że rzeka łączy ziemie, które nawadnia. Nikomu nie przychodziło nigdy na myśl twierdzić, że na przykład Dunaj jest jakąś granicą – przeciwnie, wszyscy rozumieją jego rolę federacyjną. Ale co do Renu, to fałszywy pogląd Cezara przetrwał do dziś, wytworzył sztuczny przedział i stał się źródłem wielu tragedii europejskich. Tymczasem nawet współczesna Cezarowi geografia wiedziała, że po obu stronach Renu mieszkali Germanie jednej kultury i o tych samych cechach etnograficznych.
Być może, że pogląd Cezara był w tym względzie fałszywy, ale nie sposób zapomnieć o tych wszystkich inwazjach, które przyszły zza Renu i dlatego nie możemy potępić Cezara za to, że przewidział pewną barierę i linię obrony. Książka pana Rambaud jest ciekawa, ale nie przekonuje całkowicie. Postać Cezara nie traci wiele na tej krytyce, a jego wspaniała proza pozostanie dla nas w dalszym ciągu jeśli nie najlepszym źródłem historycznym, to w każdym razie jednym z najpiękniejszych pomników literatury.