Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 33 wyemitowana 3 marca 1953
Romantyzm, u podłoża którego leżał zwrot ku narodowym i ludowym, egzotycznym właściwościom i tendencjom sztuki, odezwał się względnie szybko doniosłym echem w Europie Środkowej. Narody, które w ciągu XVIII wieku nie wykazywały w sztuce żadnych specyficznych odrębności, narody takie jak Polacy, Węgrzy i Czesi, narody które szły w okresie panowania klasycyzmu całkowicie w jednej linii stylistycznej z Europą zachodnią, te narody osiągnęły w dobie romantycznej ogromny stopień odrębności i oryginalności w dziedzinie sztuki. Wiemy przecież, że nie tylko dla nas, Polaków, romantyzm był równoznaczny z wyzwoleniem olbrzymiej masy energii kulturowo-twórczej, wiemy że nie tylko dla nas okres romantyzmu jest synonimem największego rozkwitu poezji i sztuki. Podobnie – choć na nieco mniejszą miarę – działo się też u Czechów i Węgrów. U Czechów rzecz była zresztą nieco bardziej skomplikowana, ponieważ pokrywała się z jednoczesnym odrodzeniem elementarnej świadomości narodowej, która nieomal nie istniała w ciągu dwustu lat po bitwie pod Białą Górą, bitwie w której wyginęła szlachta czeska. Dopiero na początku XIX wieku Hanka i inni rekonstruują czeskie właściwości narodowe, powołują z powrotem do życia poczucie odrębności czeskiej i mało poprzednio używany literacki język czeski. To odrodzenie czeskie w pierwszej połowie XIX wieku jest jednym z najdziwniejszych fenomenów kulturalnych, fenomenem w gruncie rzeczy zgoła nie samorodnym, a przecież niesłychanie bogatym w następstwa. W ciągu XIX wieku powstaje nowa literatura i sztuka czeska, a przede wszystkim powstaje wspaniała muzyka, pełna odrębności, pełna niesłychanie oryginalnego folkloru, muzyka która szybko zrobiła karierę światową i dziś jest bodaj największą wartością stworzoną przez rozkwit samorodnej kultury czeskiej.
Oczywiście – z drugiej strony – nie należy przypuszczać, że ten wybuch oryginalności narodowej w muzyce czeskiej zdarzył się całkiem nieoczekiwanie – wyskoczył jak Minerwa z głowy Jowisza. Był on przygotowany wrodzoną, pierwotną a głęboką muzykalnością całego narodu. Czesi mieli przecież i w XVIII wieku wielu kompozytorów. Mysliveček czy Vranicky pisali muzykę na poziomie europejskim, ale brak poczucia odrębności narodowej czeskiej uczynił z tych ludzi kompozytorów, którzy przeszli całkowicie pod wpływ powszechnie wówczas panującej szkoły włoskiej i południowo-niemieckiej. Natomiast samo życie muzyczne było od dawna w Czechach bardzo bogate, a za przykład może nam tu posłużyć choćby jedno z największych arcydzieł muzycznych – Don Juan Mozarta – którego prapremiera odbyła się nie w Wiedniu, ale w Pradze, w teatrze Stanów Czeskich.
Na tej solidnej podbudowie jaką stanowiła elementarna potrzeba muzykowania i słuchania muzyki we wszystkich warstwach narodu czeskiego wybuchł w ciągu XIX wieku wspaniały fajerwerk muzyki Smetany i jego następców: Dvořáka, Ferstera, Novaka, Suka i tylu, tylu innych. Smetana posługiwał się z właściwą sobie wirtuozerią środkami techniczno-muzycznymi i stylistycznymi pochodzącymi od późniejszych romantyków. W szczególności Liszt był dla niego wzorem. Ale te właściwości stylistyczne nie tylko nie zniszczyły w nim poczucia odrębności narodowej czeskiej, ale przeciwnie – pozwoliły mu one na rozwinięcie ogromnego wachlarza nowych treści związanych jak najbliżej z tradycyjną, ludową muzyką czeską. I dziwnym zrządzeniem losu opery Smetany, a w szczególności jego poematy symfoniczne wytrzymały znaczenie lepiej próbę czasu, aniżeli poematy Liszta, które były dla Smetany wzorem. Może dlatego, że w muzyce mistrza czeskiego znajduje się jakaś dziwna świeżość, zdrowy melodyjny diatonizm, a poza tym niesłychany temperament i zgoła pierwotna, elementarna „muzykalność", która czyni każdy takt tej muzyki czymś przekonywującym, chwytającym na serce.
Ta przekonywująca, ujmująca siła, która stanowiła wielkość Smetany odbiła się w końcu po latach raczej ujemnie na niektórych jego następcach, epigonach, którzy nie mają jego geniuszu, przejęli mechanicznie wszystkie jego właściwości stylistyczne i powtarzali je w nieskończoność. Ale za to stworzył Smetana rzecz niesłychanie cenną dla każdego muzyka czeskiego, a ostatecznie i dla całego narodu – stworzył czeski narodowy styl w muzyce, to, czego nie udało się stworzyć w naszym kraju, pomimo Chopina i Moniuszki, ponieważ nie mieliśmy dostatecznej ilości ich następców. A nie mieliśmy ich wskutek niesłychanej prowincjonalności i zaściankowości naszego ówczesnego życia muzycznego, wskutek zupełnego braku zainteresowania muzyką ze strony społeczeństwa. Natomiast Czesi odnosili się do swojej sztuki i muzyki narodowej z niesłychaną pieczołowitością, otaczali ją wyjątkową opieką i uważali sztukę zawsze – w dobrej i złej godzinie swej historii – za elementarny, podstawowy oręż w walce o zachowanie i rozwój własnej, narodowej kultury. Naszej niesłychanej rozrzutności i lekkomyślności w gospodarce dobrami kulturalnymi przeciwstawili mądrą „pracę od podstaw" i wykorzystanie dla celów narodowych wszystkiego, co przedstawia choćby najmniejszą wartość kulturalną.
Ale wróćmy do muzyki czeskiej, bo o niej mieliśmy mówić. Wśród następców Smetany znalazło się – jak mówiłem – sporo ludzi, którzy wprowadzili w obieg pewien styl pochodzący wprawdzie wprost od Smetany i na nim się wzorujący, ale znacznie bardziej akademicki od stylu mistrza. Dworzak zrobił światową karierę właśnie na owym spłyceniu stylu smetanowskiego, niejako na „rozmienianiu na drobne" tego wszystkiego, co w Smetanie było najcenniejsze. Ale w tym samym czasie znalazł się na szczęście kompozytor, który radykalnie odświeżył czeski styl muzyczny, dorzucając do skarbca narodowej muzyki czeskiej wartości nowe i na pewno nie mniej cenne niż te, które nieco wcześniej odsłonił światu Bedřich Smetana. Kompozytorem tym był Leoš Janaček, urodzony w połowie zeszłego stulecia. Jest to typ niemal genialnego samouka i oryginała, który studiował wprawdzie w młodości kompozycję u rozmaitych nader akademicko usposobionych profesorów niemieckich, ale który w gruncie rzeczy doszedł do wszystkiego sam, a w każdym razie wytworzył sobie całkiem niezależnie swój odrębny, oryginalny styl.
Muzyka Janačka opiera się często na ludowych melodiach czeskich, ale jeszcze częściej na tematach własnych autora, utrzymanych jednak zawsze w stylu ludowej muzyki czeskiej. Natomiast sposób prezentacji tych tematów, ich opracowanie, rozwój myśli muzycznej, konstrukcja tej muzyki jest czymś najzupełniej oryginalnym, czymś niepowtarzalnym – jest własnością Janačka. Na tym też polega jego wielkość i oryginalność. Ten Morawianin, który niemal całe swe długie życie spędził w rodzinnym Brnie, wystąpił w pierwszych latach naszego wieku z operą Jenufa, która była rewolucją na owe czasy. Zewnętrznie, szczególnie od strony brutalnego libretta, utrzymana jest ta opera w stylu panującego wówczas weryzmu włoskiego wprowadzonego w życie przez Mascagniego, Leoncavalla i Pucciniego. Ale, jak zawsze u Janačka, tak i tu, pozory zewnętrzne nie są miarodajne. W istocie rzeczy jest to głęboki dramat psychologiczny, w którym muzyka gra najzupełniej oryginalną rolę. Podmalowuje ona jedynie z lekka atmosferę libretta i nie rezygnuje z najcenniejszej wartości operowej, jaką jest zawsze śpiew. Po tej pierwszej nastąpił szereg oper Janačka, z których najbardziej znane są Pan Broucek, Sprawa Makropulos i Z martwego domu – według Dostojewskiego. Prócz tego napisał on szereg wielkich utworów orkiestrowo-wokalnych, jak na przykład Msza głagolicka napisana dla obrządku słowiańskiego, mnóstwo utworów muzyki kameralnej i w końcu dzieła orkiestrowe: rapsodia Taras Bulba i Sinfonietta, którą państwo za chwilę usłyszą. Ciekawe jest, że Janeček szedł ciągle i wytrwale w górę, rozwijał się ciągle, a u schyłku swego życia napisał swe najlepsze utwory. Ta Sinfonietta tryskająca radością i temperamentem została napisana przez siedemdziesięciodwuletniego starca, na dwa lata przed śmiercią, a przecież – jak państwo sami za chwilę będą mogli stwierdzić – gdybyśmy tego nie wiedzieli, przypuszczalibyśmy raczej, że to utwór młodego, pełnego radości życia człowieka. Jest ona napisana – jak wszystko u Janačka – na bardzo dziwny zespół instrumentalny. Do małej, względnie kameralnej orkiestry przyłącza się w niektórych momentach – szczególnie na początku i na końcu – ogromy chór dwunastu trąbek, ośmiu waltorni i sześciu puzonów. Połączenie tych dwóch orkiestr daje zupełnie nieoczekiwany efekt dźwiękowy, efekt niesłychanego blasku i jakiejś tryumfalnej radości. Zresztą zamiast mówić o muzyce, posłuchajcie jej państwo lepiej sami.
[Fragment muzyczny: L. Janacek, Sinfonietta]