Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 18 wyemitowana 6 stycznia 1953
Na horyzoncie egzystencjalistycznym pokazały się w ostatnich miesiącach ciężkie chmury, które gromadzą się zwolna nad głowami koryfeuszów młodego kierunku, doprowadziły w końcu do burzy – a mówiąc bez przenośni – po prostu do kryzysu, który zresztą wisiał nieodwołalnie nad całą filozofią i estetyką Sartre'a.
Jak wiadomo, egzystencjalizm począł się z pesymizmu wojennego, załamania się burżuazyjnych intelektualistów francuskich i skrajnego sceptycyzmu młodego pokolenia. Sama doktryna filozoficzna egzystencjalizmu była i jest w gruncie rzeczy zlepkiem całego szeregu koncepcji – od Nietsche'go przez Bergsona do Heideggera – i na pewno nie ona stała się źródłem sukcesu Sartre'a u młodego pokolenia Europejczyków. Powodzenie i sukces egzystencjalizmu leży raczej w pewnych konsekwencjach praktycznych doktryny, w jej tezach socjologicznych oraz psychologicznych. Teza buntu rewolty jednostki przeciw niesprawiedliwościom świata była tym punktem programu egzystencjalistycznego, który zjednał mu umysły młodzieży z natury rzeczy zawsze skorej do przebudowywania świata. Lekkomyślne żonglowanie niebezpieczną teorią prawa jednostki do takiego postępowania, jakie jej dyktuje wyłącznie jej własny instynkt, musiało w końcu natrafić na protest tych ludzi, którzy naprawdę głęboko przejęli się w pierwszej chwili myślami Sartre'a, ale którzy zachowali uczciwość i niezależność myślenia.
I tak doszło do kryzysu, którego źródłem stała się książka Alberta Camusa L'home révolté– Człowiek zbuntowany. Pomiędzy czołowymi egzystencjalistami, między Sartem, Jeanem Genetem i Simonne de Beauvoir, pomiędzy nimi wszystkimi Camus był od pierwszej chwili, tym którego głos był najmniej konformistyczny, tym, który zawsze zachowywał pewną niezależność w stosunku do podstawowych haseł sartrowskich. A oprócz tego dotychczasowa droga rozwojowa Camusa potwierdziła pierwotne przypuszczenia, że ma on ze wszystkich pisarzy francuskich młodego pokolenia największy talent, że ma po prostu najwięcej do powiedzenia. Nie będziemy się tu szczegółowo zajmować jego książką, tym bardziej, że L'home révolté był już na naszej antenie tematem dłuższej dyskusji grona wybitnych pisarzy polskich. Dziś pragniemy się zająć raczej dalszymi konsekwencjami, jakie ta książka wywołała, konsekwencjami, które doprowadziły do głębokiego kryzysu samego Sartre'a i jego towarzyszy.
Otóż w szeregach egzystencjalistów książka Camusa wywołała konfuzję i głęboką konsternację. Po dłuższym milczeniu ukazała się w końcu w miesięczniku Sartre'a "Temps modernes" cierpka recenzja książki, recenzja, która sprowokowała dyskusję prasową między Sartrem a Camusem. Polemika ta, prowadzona przez Sartre'a w tonie niesłychanie napastliwym, zakończyła się kompletnym zerwaniem między dawnymi towarzyszami broni i oświadczeniem Sartre'a, że nie będzie więcej odpowiadał Camusowi. W ten sposób ubył z szeregów towarzyszy Sartre'a człowiek wybitnego talentu i szerokich horyzontów – Albert Camus. A ubył z powodów względnie łatwo zrozumiałych: póki młodziutki Camus szedł wiernie w szeregu początkujących, a pozostających w orbicie Sartre'a pisarzy negujących wszelkie walory dzisiejszego świata, póki wiernie stał na stanowisku integralnie negatywnym – póty wszystko było w porządku. Ale sama negacja nie może nikomu wystarczyć na dłuższą metę i fakt, że z upływem lat Camus począł ograniczać egzystencjalistyczną furią skrajnego pesymizmu, musiał doprowadzić do starcia i zerwania.
Tym, co najbardziej zirytowało Sartre'a w Homme révolté była tendencja Camusa do znalezienia pewnych granic dla tej sławionej przez Sartre'a „rewolty" człowieka. Zdaniem Camusa istnieje pewna „moralność absolutna", dzięki której człowiek winien zachowywać pion nawet – a może przede wszystkim – w momentach buntu i rewolty. Ten sposób myślenia jest całkowicie obcy Sartre'owi. Jedynym uzasadnieniem buntu dla Sartre'a była zawsze pewna – mętna skądinąd – „konieczność historyczna". Ona to dawała w jego oczach mocne usprawiedliwienie w walce z krzywdzącą człowieka niesprawiedliwością świata. Nawiasem mówiąc, ten argument wydaje się żywcem wzięty z marksizmu, osładza go Sartre jedynie przenosząc go w sferę moralną. Zarzuca on Camusowi, że szukając granic rewolty człowieka, fałszuje interpretację historii, że uczynił ze swej książki pseudo-filozofię pseudo-historii ruchów rewolucyjnych. Tymczasem Camus nie neguje wewnętrznego sensu historii, potępia jedynie metodę polegającą na czynieniu z historii pewnego absolutu, pewnego wygodnego, choć całkowicie arbitralnego, miernika wszystkich postępków ludzkich. Camus uderzył bardzo celnie, stwierdzając, że wszystko wygląda na to, jak gdyby Sartre stał na filozoficznym stanowisku marksizmu, odrzucając jedynie marksistowską koncepcję polityczną. I w ten sposób dyskusja ześlizgiwała się powoli na teren polityczny, przy czym na truizmy Sartre'a w rodzaju „człowiek sam tworzy swą historię", Camus odpowiadał z niezmąconym spokojem, że nie widzi powodów do rewolty człowieka po to, aby dać się związać owej podejrzanie marksistowskiej „konieczności historycznej".
Cała ta dyskusja toczyła się kilka miesięcy temu, w czasie kiedy Sartre był jeszcze dla komunistów francuskich wrogiem numer jeden. Zresztą obydwaj dyskutanci są jedynie pisarzami, tkwią po uszy w literaturze i stąd grandilokwencja ich dyskusji filozoficznych nie była przez nikogo brana serio pod względem politycznym. Ale dla Sartre'a polemika z Camusem była ciosem w tym sensie, że ukazywała nicość literackiego deklamowania o rewolcie i sztuce „zaangażowanej", tak drogiej sercu przywódcy egzystencjalistów. Z polemiki bowiem wynikało, że Sartre „zaangażował" się po prostu po stronie anarchii. Wobec tego należało za wszelką cenę udowodnić, że „rewolta" – tak jak ją Sartre pojmuje - może się zmieścić w ramach wielkich ruchów społecznych naszych czasów. I Sartre, okładany od lat przez komunistów wszystkimi możliwymi wyzwiskami, hałaśliwie potępiany na wszystkich zebraniach partyjnych, wyciąga nagle rękę do zgody – a przynajmniej zawieszenia broni. W walce z rosnącym wśród młodych wpływom Camusa, szuka sprzymierzeńca w partii komunistycznej. Zawieszenie broni odbyło się w formie opublikowania przez Sartre'a w październikowym numerze "Temps modernes" ogromnego artykułu, który jest arcydziełem dialektyki. Pełen pochwał na cześć słuszności polityki partii i gorących peanów wymowy sartrowskiej, artykuł ten spowodował powstrzymanie się z dnia na dzień prasy komunistycznej od jakiegokolwiek atakowania Sartre'a. Nieco później zaczęły się pojawiać ciepłe słowa o nim jako pisarzu, oczywiście bez wchodzenia w dyskusje z samą doktryną egzystencjalizmu. Zbliżał się przecież kongres wiedeński na którym nazwisko Sartre'a mogło mieć swoją wymowę. W końcu Sartre – jak państwo wiecie – pojechał do Wiednia, gdzie bardzo zgrabnie wykręcił się ogólnikami i nic nie znaczącymi frazesami. Wszystko to po to, aby udowodnić Camusowi, że „rewolta" jego – Sartre'a – jest w doskonałej zgodzie z „rewoltą manifestujących tłumów". Tak, tylko tych tłumów zabrakło w Wiedniu, ale w tym wypadku pomogła bujna wyobraźnia pisarska. Po czym, po powrocie z Wiednia, wydrukował w swoim miesięczniku siedemdziesięciostronicowy esej, w którym ciągle jeszcze chwaląc komunistów, zachowuje jednak na ogół ton o wiele chłodniejszy.
Sartre jest człowiekiem głębokiej inteligencji i zna doskonale powody, dla których komuniści nie mogą sobie pozwolić na tolerowanie u kogokolwiek z „ich" ludzi najmniejszego odchylenia ideologicznego. Wie doskonale, że postawa egzystencjalisty nie jest do pogodzenia z postawą marksisty. To samo wiedzą marksiści. To też obie strony – odniósłszy pewne korzyści z taktycznego zawieszenia broni – trwają na pozycjach wyczekujących. W swoim artykule, napisanym po powrocie z Wiednia, Sartre wyraził się w następujący sposób: "Zgadzam się z komunistami w pewnych określeniach i wyraźnie ograniczonych sprawach, rozumując na podstawie mych własnych, a nie ich założeń." To zdanie na pewno zostało dobrze zrozumiane tam, gdzie należy, to jest u chwilowego sprzymierzeńca. I dlatego wydaje mi się, że flirt będzie raczej krótkotrwały i zakończy się zapewne definitywną separacją.