1971

Audycja z cyklu Wiadomości kulturalne nr 740 wyemitowana 21 kwietnia 1971


Jesienią ubiegłego roku ukazał się nakładem warszawskiego Czytelnika tom listów Jana Sobieskiego do królowej Marysieńki. Książka dotarła do mnie dopiero przed kilkoma dniami i od tej pory nie mogę się uspokoić: połknąłem ją jednym tchem, wracam do niej co chwila, wertuję niemal bez przerwy i na sześciuset pięćdziesięciu stronach tekstu znajduję coraz to nowe powody do zachwytu. Nie ma wątpliwości: te listy króla Jana III do ukochanej kobiety są jedną z najpiękniejszych publikacji wydawniczych ostatnich lat. A jednocześnie są swego rodzaju rewelacją, bo odkrywają nam nagle wspaniałego pisarza, jednego z największych w naszej literaturze i to nie autora, który powinien jedynie figurować w martwych annałach historii, ale pisarza niesłychanie żywego, którego czyta się z największym zainteresowaniem i od którego nie sposób się oderwać.

Boy-Żeleński w swojej pamiętnej monografii Marysieńki Sobieskiej zwrócił słusznie uwagę, że dla dzisiejszego przeciętnego Polaka Sobieski, to przede wszystkim znakomity wódz, który bił Turków, a poza tym – typowy szlachcic okazałej tuszy i z pięknymi wąsami. Boy konkluduje, nie bez pewnej melancholii, że wskutek tego kult Sobieskiego zawisł niejako w powietrzu, bo wąsy nam dziś nie imponują, a do Turków też nie mamy żadnej nienawiści. Ale sama postać Króla Jana, jej wymiary historyczne niewątpliwie przesłaniają nam rozmaite inne jego cechy, które poznajemy obecnie z jego najbardziej prywatnych listów i które czynią go nam wyjątkowo bliskim i sympatycznym.

Że tak wyjątkowy dokument literacki i psychologiczny, jak te listy do Marysieńki, leżał w ciągu tylu lat w kurzu bibliotek i nie był dostępny czytającej publiczności – oto ciężki zarzut, jaki można by postawić naszym historykom literatury. Chciałoby się właściwie zapytać, czym się oni zajmują? A raczej: czym się zajmowali dawniej, bo w ostatnich latach sytuacja poprawiła się nieco. Jeśli chodzi o XVII wiek, to prócz tomu wybranych listów otrzymaliśmy pamiętniki Maskowiczów, zapiski Lettowa-Vorbeka i kilka innych publikacji. Ale żadna z nich nie może się mierzyć z listami do Marysieńki. Przypuszczalnie gdyby Jan Sobieski był zwykłym szlachcicem, który zostawił jedynie plik listów do żony, to zostały by one opublikowane znacznie wcześniej. Ale, jak mówiłem, wymiar historyczny człowieka przesłonił w tym wypadku sentymentalnego kochanka. Bo te listy oczywiście w pewnym sensie "odbrązowiają" Sobieskiego z pomnika, ale za to na szczęście odsłaniają nam ujmującego człowieka z krwi i kości, człowieka epoki baroku, żyjącego pełnią życia.

Wydanie listów Sobieskiego opracował dla Czytelnika profesor Leszek Kukulski. Ma on już na swym koncie ogromną zasługę, którą było ponowne odkrycie - dla Polaków i Francuzów – Jana Potockiego i jego Rękopisu znalezionego w Saragossie. Można mieć do niego żal, że obecne wydanie listów Sobieskiego nie jest pełne, ale być może wówczas lektura byłaby mniej interesująca. Listy te były, jak wiadomo, wydane przez Helcla w roku 1860, ale z tego wydania zachowało się do dziś jedynie kilka egzemplarzy znajdujących się w największych bibliotekach polskich. Zresztą Hencel też nie publikował pełnego tekstu – co gorsza, pomijał niekiedy sprawy prywatne i zgoła intymne małżeństwa Sobieskich, opuszczał liczne wylewy uczuć i pieszczotliwe wyrażenia autora listów. Na szczęście to, co się zachowało i co nam obecnie udostępnił Leszek Kukulski jest, mimo wszystkich okaleczeń, wspaniałym pomnikiem staropolskiej epistolografii i – jeszcze prościej – pomnikiem naszej literatury.

Oczywiście nie każdy szlachcic pisał wówczas w tym stylu do swej żony. Te listy wyszły spod pióra urodzonego pisarza, a poza tym człowieka ogromnej kultury, szerokich horyzontów. Łacina Sobieskiego dowodzi, że z osławionego Alwara odnosiła ówczesna młodzież znacznie więcej korzyści, niż my z Samolewicza, a jego francuzczyzna jest absolutnie bezbłędna i wychodzi z samego ducha języka. Zaiste, znakomitych mieli młodzi panowie Sobiescy preceptorów. A cóż dopiero mówić o jego polszczyźnie. Jest ona giętka, subtelna, a przy tym niesłychanie plastyczna. Robi wrażenie jakiejś płaskorzeźby zaklętej w słowa i brzmienia. Ot, pierwsze z brzegu słowo "rozciecz" na określenie odwilży. Zresztą są w niej formy gramatyczne niekiedy bogatsze od dzisiejszych. Konia z rzędem temu, kto potrafi dzisiejszą polszczyznę wyrazić ówczesną bezosobową formę czasu zaprzeszłego. Sobieski wspomina pierwsze lata miłości z Marysieńką pisząc: "Jaka tu różność od owych czasów... jakie to były lamenty i protestacje, gdzie i dnia wytrwać nie możono, gdzie się nagadać nie możono..." Jaką mamy formę dzisiejszą na miejsce tego możono?

Wydanie listów jest tak ułożone – a może zresztą nie ułożone, może to wychodzi samo z siebie – że w poszczególnych epizodach historycznych wzrasta napięcie u czytelnika. Bo jeśli w korespondencji są duże luki, to jednak są w niej całe cykle listów dotyczących jednego momentu politycznego. Jak wiadomo, królowa Ludwika Maria szybko doprowadziła do małżeństwa śmiertelnie zakochanego chorążego koronnego, 35-letniego Sobieskiego z dopiero co owdowiałą wojewodziną sandomierską, ale za cenę, że przyjmie on laskę marszałkowską i wystąpi przeciw rozpoczynającemu się rokoszowi Lubomirskiego. A Sobieski miał stare długi wdzięczności wobec Lubomirskiego i było mu bardzo nie na rękę przyjmować godność marszałka koronnego odebraną Lubomirskiemu. Potem drugi dość dramatyczny cykl listów to smutne lata panowania króla Michała. Niesłychanie ciekawe jest spiętrzenie listów w momencie zawierania traktatu w Żórawnie, który zapewnił Sobieskiemu pokój w ciągu pierwszych lat panowania. Na koniec zamyka książkę cykl listów z wyprawy wiedeńskiej, gdzie napięcie czytelnia sięga szczytu – i to nie tylko w owym sławnym, godnym Tacyda liście, pisanym tuż po batalii.

Ale nawet w tych listach, nabrzmiałych historią, wybija się na pierwszy plan miłość – miłość do "kobiety jego życia". Jeśli 54-letni Sobieski po trudach błyskawicznej eskapady z serca Polski pod Wiedeń potrafi pisać długi list do ukochanej z Kalenbergu, o trzeciej w nocy przed dniem wielkiej bitwy, a następny – jeszcze dłuższy – pisze tuż po bitwie, opatrując go dumnie nagłówkiem: "W namiotach wezyrskich, 13 września w nocy" – to stajemy zdumieni nie tyle siłami fizycznymi tego człowieka, ile głębią jego uczucia. Cóż to za jedyna w swoim rodzaju miłość, która przewija się przez całe życie tego wybitnego człowieka. Miłość ze wszystkimi perypetiami dwojga kochanków, z najgłębszą czułością i troską, ale i z zazdrością, z wyrzutami, z obawą czy uczucie kochanki nie gaśnie. Co za nadzwyczajny dokument psychologii ludzkiej, co za wspaniałe życie, w którym najszczęśliwsza miłość łączy się nierozerwalnie ze wspaniałą karierą życiową. Można by o tym mówić godzinami – niestety, zbyt mało mamy czasu.

Leszek Kukulski opatrzył książkę licznymi przypisami, odnośnikami, doskonałym indeksem. Wszystko to pozwala zorientować się w tle, w epoce. Być może, że te wyjaśniające odnośniki i przypisy obciążają nieco tekst – ale taka jest obecnie w Polsce moda. Kiedy w jakimś tekście historycznym znajdzie się słowo Adieux, natychmiast pilny redaktor daje odnośnik i tłumaczy: do widzenia. W tej metodzie tkwi implicite pogląd, że czytelnik jest zupełnym analfabetą. A doświadczenie uczy nas od dawna, że jest znacznie inteligentniejszy, aniżeli to sobie wyobrażają specjaliści. Nie wierzę aby czytelnikowi, który będzie się delektował listami Sobieskiego trzeba było tłumaczyć, kto to był "pan krakowski" lub co oznacza "buława wielka". Widocznie znajomość naszych form ustrojowych jest obecnie w kraju tak słaba, że Kukulski uważa nawet za stosowne dorzucić do książki osobny paragraf zatytułowany Drabina urzędnicza w dawnej Rzeczypospolitej. Zredagowany on jest w sposób aż tak popularny, że gdybym tak odpowiadał we Lwowie, dostałbym co najwyżej 3 i to pewnie z minusem...

Ale to nie należy do rzeczy. Ważne jest w tym wypadku, że oto dostaliśmy do ręki wspaniałe dzieło literatury staropolskiej. Nie zasłużyliśmy na nie, skoro pozwoliliśmy mu butwieć tyle lat w kurzu bibliotek. Ale skoro je już mamy, to niechże się ono stanie bestsellerem roku, niech będzie delicją lektury dla jak największej ilości czytelników. Bo zasługuje na to w pełni.