1964

Audycja z cyklu Koncert nr 069 wyemitowana 15 lutego 1964


W swoich szkicach o Krakowie Boy-Żeleński opisuje wyjątkowo plastycznie i przekonywująco tę jedyną w swoim rodzaju rewolucję kulturalną, jaka dokonała się w Polsce na przełomie XIX i naszego stulecia. Tak, jak nad Krakowem rozbiła się wówczas pamiętna "bania z poezją", podobnie i po całej Polsce powiały nowe prądy w literaturze, sztuce i życiu kulturalnym. Dotychczasowe "władztwo dusz" Sienkiewicza doznało pierwszego ciosu, a Stanisław Tarnowski przestał być jedynym rozdawcą patentowanych laurów literackich. Literatura zaczęła być "buntownicza", a ogromna większość młodej inteligencji stanęła po stronie "nowinek zachodnich". Na terenie oczyszczonym w radykalny sposób przez Przybyszewskiego zakwitła wspaniała wizja poetycka Wyspiańskiego - powiało jakąś świeżością, której w kraju brakło od dziesiątków lat. Zaczęła się nowa epoka. Muzyka polska wciągnięta została również w orbitę "wielkiej przemiany". Na smętnym partykularzu epigonizmu po-moniuszkowskiego ukazało się nagle szereg nazwisk wybitnych, nazwisk kompozytorów, którzy mieli nareszcie - po tylu latach - nawiązać z powrotem kontakt z Europą Zachodnią. Dziś obejmujemy ich wszystkich wspólną nazwą "Młodej Polski w Muzyce", choć z perspektywy czasu widać, że trudno tu mówić o jakiejś "grupie". Bo estetyka Karłowicza odbiega dość znacznie od tendencji Szymanowskiego, Różyckiego czy Fitelberga, a chronologicznie Karłowicz też rozpoczął swą krótką karierę wcześniej od tamtych.

Łączyła natomiast tych artystów wspólna "szkoła" - twarda szkoła Noskowskiego, który był profesorem nastawionym wyjątkowo konserwatywnie i eklektycznie. Toteż młodzi kompozytorzy opuszczali szybko jego klasę kompozycji - a Karłowicz zrobił to pierwszy. Studiował jeszcze później krótko w Berlinie, ale w gruncie rzeczy nie zapuścił nigdzie na dłużej korzeni i nawet w latach późniejszych przenosił się ciągle z miejsca na miejsce, aby w końcu osiedlić się w Zakopanem - na nieszczęście dla siebie i dla muzyki polskiej.

Postać Karłowicza napiętnowana jest pewnym dekadentyzmem, właściwym jego pokoleniu. Znalazło to wyraz i w jego muzyce. Ten młody, zamożny ziemianin, kosmopolita z wychowania, słabowity młodzieniec w ciągłych podróżach między Meranem a Reichenhallem dziwnie przypomina nam dziś Leona Płoszowskiego z Bez dogmatu. Modny wówczas pesymizm fin de siecle'u i schyłkowa filozofia niemiecka połączyły się u Karłowicza z pewną wrodzoną nostalgią i smutkiem, o którym on sam mówił, że jest obciążeniem litewskiego pochodzenia. Mizantrop i samotnik z usposobienia, nie miał Karłowicz sympatii i dobrych stosunków w środowisku muzycznym - miał charakter zamknięty i sposób bycia pełen rezerwy. Przyjaźnił się jedynie z Fitelbergiem i profesorem Adolfem Chybińskim, z ludźmi, którym zresztą zawdzięczał bardzo wiele w dziedzinie propagandy swojej muzyki. Natomiast w żadnym liście, w żadnej wypowiedzi Karłowicza nie ma jakiejś cieplejszej czy serdeczniejszej wzmianki o Szymanowskim, czy Różyckim. Zbyt był zajęty własną twórczością, aby obserwować rozwój innych kompozytorów. A ta twórczość - przerwana tak tragicznie - była dla muzyki polskiej czymś niezmiernie cennym i ważnym. Karłowicz pierwszy przeniósł do Polski zdobycze muzyki po-wagnerowskiej, on pierwszy wprowadził na nasz teren styl symfoniczny Ryszarda Straussa, styl, który był wówczas ostatnim słowem modernizmu muzycznego. Karłowicz odrobił pewne zaległości i dzięki temu muzyka nasza zalśniła - w jego twórczości - znów wszystkimi barwami, wyszła z opłotków zaścianka. On pierwszy nawiązał znów do Zachodu, a w obliczu wagi tego dokonania możemy mu darować wiele niedociągnięć i słabych stron.

Jeśli zważyć drogę, jaką Karłowicz odbył w ciągu dziesięciu lat od drobnych piosenek do monumentalnych poematów symfonicznych, w których wyczerpuje wszystkie możliwości stylu straussowskiego - to ta droga wydaje się zdumiewająca i wyjątkowa. Dokąd zaszedłby ten kompozytor, gdyby jego działalność nie została brutalnie przerwana przez lawinę spod Kościelca?

A tak, niestety, dzieło jego pozostało fragmentaryczne i niejako przecięte w połowie. Ale dla nas jest ono wartością wielkiej wagi i nieprzemijającego znaczenia. Pozostanie ono w historii muzyki polskiej - polskie z natchnienia i samej swojej natury, a jednocześnie "europejskie" i dające słuchaczowi pod każdą szerokością geograficzną pełnię wzruszenia i głębokiego przeżycia.