1955

Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 125 wyemitowana 9 marca 1955

Tak więc Konkurs Chopinowski odbywa się jednak w odbudowanej sali Filharmonii. Wyrażaliśmy w swoim czasie wątpliwości, czy gmach będzie gotów na czas – szliśmy w tym za prasą warszawską i za doświadczeniami przeszłości – ale ponieważ w każdej polemice obowiązuje lojalność, stwierdzamy zatem chętnie i z radością, że pomyliliśmy się. Jeden punkt dla reżimu warszawskiego. Teraz tylko wypadnie życzyć, aby odbudowany gmach Filharmonii stał się jak najprędzej siedzibą prawdziwej muzyki polskiej – wolnej i nieskrępowanej. Bo kultura narodowa nie polega wyłącznie na budowaniu gmachów, choćby najbardziej luksusowo wyposażonych. I dlatego też zabrzmiało mi nieco fałszywie określenie „Filharmonia Narodowa” w ustach ludzi, którzy niszczą najlepsze tradycje prawdziwej narodowej kultury. Był to pierwszy dysonans inauguracyjnego koncertu w nowej sali. Dalsze wprowadzili dwaj oficjalni mówcy: jeden – komisarz polityczny, a drugi – były pisarz. Dlaczego na tej uroczystości nie przemówił ani jeden przedstawiciel muzyków – ostatecznie gospodarz gmachu – pozostanie dla mnie tajemnicą. Zamiast zainteresowanych artystów wystąpili Sokorski i Iwaszkiewicz, odmieniając na wszelkie możliwe sposoby słowa: "Polska", "kultura", "prawda", "muzyka" i nadużywając w każdym zdaniu wielkiego nazwiska Chopina. W przemówieniu Iwaszkiewicza była również mowa o "pokoju", bo jakże by się bez tego obeszło? Szkoda, że żaden z mówców nie powiedział, że budowa przyzwoitej sali koncertowej w milionowym mieście jest po prostu elementarnym obowiązkiem, a nie tytułem do chwały i że każdy inny reżim zrobiłby to znacznie prędzej i nie czekałby z odbudową całych dziesięć lat. Szkoda też, że nie podkreślono, że na estradzie Filharmonii siedzi – przynajmniej na razie – nie żadna wyjątkowa, ale bardzo przeciętna orkiestra. Pracuje ona w warunkach opłakanych i jeśli nie może wspiąć się na wyższy poziom, to tylko dlatego, że brak jej dobrych instrumentów, strun, stroików i materiałów nutowych. Jeśli się wydaje pieniądze na niepotrzebne marmury i stiuki, to warto by też pomyśleć o tym, jak ludzie będą wykonywać muzykę w tej luksusowej sali? Kilka lub kilkanaście tysięcy złotych pozwoliłoby na sprowadzenie z zagranicy tego, co jest najpotrzebniejsze orkiestrze i wypełnienie braków, które fachowa prasa sygnalizuje nieodmiennie od lat.

Wracając do koncertu inauguracyjnego, to po owych dwóch wyżej wspomnianych przemówieniach doszła nareszcie do głosu muzyka i naprawiła złe wrażenie początkowe. Orkiestra brzmiała dobrze, mikrofony były ustawione na ogół należycie, a młodzi artyści – Wiłkomirska i Rowicki – włożyli duży wysiłek w interpretację niełatwego programu. Rowicki czuł się najlepiej w Koncercie na orkiestrę Lutosławskiego. Ten wybitny kompozytor jest niewątpliwie również ofiarą nacisku socrealistycznego. Usiłuje wybronić się folklorem, ale przepaść między jego własnym, oryginalnym językiem muzycznym a tematyką ludową jest zbyt wielka, aby nie stwarzała pewnego zasadniczego dysonansu estetycznego. Smutno się robi, kiedy się widzi – a raczej słyszy takiego doskonałego kompozytora wijącego się niczym piskorz wśród zasadzek i sideł obowiązującej urzędowej estetyki.

Koncert skrzypcowy Szymanowskiego był dla nas o tyle interesujący, że wychowaliśmy się na interpretacji orkiestrowej Fitelberga, a solistycznej – Pawła Kochańskiego i Umińskiej. Interpretacja artystów młodszego pokolenia – w tym wypadku Wiłkomirskiej i Rowickiego – była ciekawa, bo odmienna od tego, do czego przyzwyczaili nas tamci wybitni wykonawcy. Była „suchsza”, może bardziej rzeczowa, choć zatracała cechy romantyczne tkwiące tak głęboko w twórczości Szymanowskiego. W każdym razie rzecz jest interesująca, bo wynika z tego, że młodzi artyści będą w interpretacji Szymanowskiego iść raczej w kierunku podkreślania obiektywnych walorów ściśle muzycznych.

W sumie był to koncert poważny i upoważniałby do pełnego poparcia odrodzonej filharmonii, gdyby nie to, że jej program będzie musiał stosować się do wymagań rządowej polityki artystycznej. Póki rządzą w Warszawie komuniści – póty ta filharmonia nie będzie całkowicie "polska", pomimo swojej nowej, szumnej nazwy. Bo ogromna część prawdziwie polskiej muzyki nie będzie miała do niej dostępu i pozostanie pod anatemą. Toteż do czasu ta część polskiej muzyki musi sobie poszukać przytułku za granicą. Ale musi przyjść kiedyś moment wolności i swobody. Wtedy będzie czas nazwać filharmonię "narodową".