1955

Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 117 wyemitowana 7 stycznia 1955


Mówiąc w kilku ostatnich pogadankach o rozwoju beletrystyki francuskiej w ostatnich latach, zwróciliśmy uwagę państwa na głęboki wpływ, jaki wojna wywarła na średnie i młodsze pokolenie literackie. Jeśli we Francji zaznaczyło się to głęboką i dość powszechną falą sceptycyzmu i zwątpienia, to cóż dopiero powiedzieć o Niemczech, których sytuacja – moralna i materialna – w momencie zakończenia działań wojennych stanowiła najgłębsze dno upadku i załamania. W tym kraju niszczące działanie moralne wszystkich objawów towarzyszących wojnie było bez porównania głębsze, aniżeli gdzie indziej. Toteż zarówno w sztuce, jak i w literaturze czy muzyce, rok 1945 był w Niemczech „rokiem zerowym”, początkiem nowej epoki. Epoki, której cechy charakterystyczne zaczynają się dopiero zarysowywać i dziś jest jeszcze znacznie za wcześnie, aby się kusić o wyraźne podkreślenie jej odrębnych właściwości.

Zresztą, jeśli lata wojenne odegrały rolę burzycielską w psychice całego pokolenia, to nie należy zapominać, że niszczenie i tępienie nurtu humanistycznego w sztuce i literaturze niemieckiej zaczęło się nie we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku, ale znacznie wcześniej – w momencie zapanowania nazizmu. Lata hitleryzmu wytworzyły w Niemczech pustkę kulturalną i w tej dziedzinie niemiecki kapral odegrał tę samą rolę, jaka w Rosji przypadła w udziale gruzińskiemu seminarzyście. W ciągu względnie krótkiego okresu czasu odsunięto zupełnie od wpływu na czytającą publiczność Thomasa i Henryka Mannów, Stefana i Arnolda Zweigów, Döblina, Kaisera, Wassermana, von Unruh, Förstera, Hermanna Hesse i tylu innych pisarzy, którzy w okresie Republiki Weimarskiej dodali literaturze niemieckiej wiele blasku i nieprzemijających wartości.

Po roku 1945 rynek niemiecki otworzył się z powrotem dla tych wszystkich pisarzy. Wypełnili oni w pierwszej chwili pustkę tak pieczołowicie wyhodowaną przez hitleryzm. Ale tylko w pierwszej chwili. Smutnym – ale w gruncie rzeczy normalnym – biegiem rzeczy nie zdobyli oni sobie z powrotem owego najbliższego, serdecznego kontaktu z czytelnikiem niemieckim. Przeszli na półki zarezerwowane dla klasyków i dziś stali się pozycją wprawdzie szacowną – ale odległą. Jest to tym bardziej dziwne, że na przykład największy żyjący pisarz niemiecki – Tomasz Mann – wspiął się po wojnie na wyżyny zgoła wyjątkowe. Od momentu zakończenia wojny bije on w społeczeństwo niemieckie taranem coraz to nowych tomów powieściowych, z których niektóre są na pewno jego arcydziełami. Doktor Faustus – jedna z najwspanialszych powieści naszych czasów – a obok tego powieść Wybrany, lub ostatnio wydany pierwszy tom nowego cyklu Wyznania hopsztaplera Feliksa Krulla – oto pozycje, które powinny były spełnić najpiękniejszą rolę w odrodzeniu i uzdrowieniu psychiki niemieckiej. Są one niemieckim rachunkiem sumienia i to obrachunkiem bezlitosnym, przeprowadzonym z pełnym obiektywizmem i kierowanym wyłącznie pasją i głodem prawdy. Ale inna sprawa, czy te książki tę rolę spełniły? Bo około Tomasza Manna wytworzył się w tej chwili w Niemczech pewien chłód. Krytyka oczywiście wynosi go pod niebiosa, ale szerokie masy czytelnicze przeniosły swoje zainteresowania gdzie indziej. Ale jeśli dzisiaj Tomasz Mann nie jest tak czytany, jak na to zasługuje, jeśli jego książki nie stały się biblią nowego pokolenia – to jednak ogromną pociechę stanowi fakt, że jest ktoś, kto mówi prawdę tak otwarcie, z taką siłą i na takim poziomie moralnym i artystycznym.

Ale ochłodnięcie czytelnika w stosunku do wielkiego pisarza pozostaje faktem – i to dość charakterystycznym – skoro nie ma tego ochłodnięcia na przykład w stosunku do znacznie niżej stojącej Gertrudy von Le Fort, którą w Polsce tak przesadnie lansuje Dobraczyński, a która jest jedynie o kilka lat młodsza od autora Buddenbrooków. Ta pisarka katolicka poświęciła swą twórczość problemom wiary, ale niepodobna powstrzymać się od refleksji, że zawdzięcza ona swoje powodzenie również i temu, że przedstawia często epokę wilhelmińską z jej hierarchią ustalonych, a wątpliwych wartości. Te wartości rozleciały się już dawno za pierwszym podmuchem historii, ale pewna część Niemców zachowała dla nich niewygasły sentyment. Były to Niemcy zadufane w pewien swoisty idealizm podejrzanego kroju – zbyt pewne siebie, aby zyskały naszą sympatię.

Ciekawi niewątpliwie są młodzi pisarze. Młodzi, to jest ci, z których niektórzy byli żołnierzami w ostatniej wojnie, a którzy dają obecnie wyraz myślom i uczuciom swego pokolenia. Jest ich legion, a nazwiska takie jak: Erns Jünger, Wolfgang Borchert, Heinrich Böll, Hans Werner Richert czy Egon Holthusen zyskują coraz większe uznanie. Wszyscy oni – z wyjątkiem nieco starszego Jüngera – brali udział w szaleńczym triumfie, a potem upadku i agonii Trzeciej Rzeszy. O ile starsze pokolenie przeszło w okresie międzywojennym lekkie zatrucie marksizmem i – znacznie cięższe – nazizmem, o tyle ci młodzi wyszli z zupełnego sceptycyzmu. A poza tym negują oni wszystkie autorytety starszego pokolenia – zarówno artystyczne, jak i polityczne. Jest to o tyle ważne, że mają oni duży wpływ na młodzież, na tę młodzież, która stworzy przyszłe Niemcy.

Jakież jest to młode pokolenie? Sądząc z aktualnej beletrystyki zachodnio-niemieckiej, jest to generacja, która zdecydowanie odwraca się od tradycji. Nie jest ona nastrojona idealistycznie – ale też zapomniała już całkowicie załamanie i depresję pierwszych lat powojennych. Nie ma ona najmniejszego zaufania do dogmatyzmu filozoficznego i politycznego, który cechuje straszą generację niemiecką. Bodaj najdobitniejszą cechą młodego pokolenia jest jego empiryczna trzeźwość i jasność rozumowania. Wielu znajduje przystań w religii – ale ich religijność jest niekonformistyczna i powoduje często starcia ze starszymi i klerem. Tacy są też i pisarze młodego pokolenia. Skończyli oni z długimi, wielotomowymi powieściami w stylu Manna – ich królestwem jest raczej dłuższa nowela lub opowiadanie. Styl ich jest cięty, bezpośredni i obce im są finezje psychologicznej analizy. Jak zawsze u początku pewnej epoki, tak i teraz królują fakty i empiryczny stosunek do życia, pozbawiony doktrynalnych uprzedzeń. Ale, oczywiście, brak im całkowicie szerokiego horyzontu epickiego. Natomiast postawa moralna budzi raczej sympatię i zaufanie. Tępią oni wszystko, co w dzisiejszym życiu niemieckim przypomina – choćby z daleka – dawne tradycje pruskie i wilhelmińskie. Wielką niewiadomą jest jedynie to, w jakim stopniu i jak długo ci pisarze wyrażać będą istotnie myśli i uczucia młodego pokolenia. Ale na to da nam odpowiedź dopiero dalsza przyszłość.