Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 3 wyemitowana 23 września 1952
Potężne, mętne fale górnego Renu przecinają bogate ziemie, które od wieków były jednym z najżywszych centrów europejskich. Brzeg niemiecki i brzeg francuski stanowią jeden wspólny teren, jeden organizm, w którym w doskonały sposób objawiały się najpiękniejsze osiągnięcia cywilizacji zachodniej. Zagospodarowanie, bogactwo tej ziemi, wysoka stopa życiowa jej mieszkańców oraz ich walory fizyczne i moralne zawdzięczają wiele rzece, która dzieli dwie kultury, dwa odrębne światy, a która jednocześnie łączy je w nierozerwalną jedność. Jest to jedność podskórna, podświadoma, pokryta grubą powłoką walk narodowościowych, szowinizmu i odwiecznej niechęci. A za tymi marchiami granicznymi nadreńskiego obszaru mieszkają – po obu stronach rzeki – dwa wielkie narody, względnie sobie obce – a skazane na wieczne współżycie, walczące ze sobą od wieków, nieufne – ale szanujące nawzajem swą siłę, swe osiągnięcia, rzadko kiedy rozumiejące się – ale wypełniające dziejami swej rywalizacji co najmniej połowę naszych podręczników historii.
Dziś, w momencie, kiedy poczucie konieczności solidarności europejskiej bardzo silnie przenika do serc i umysłów mieszkańców tej części świata, nie od rzeczy będzie może zastanowić się, jak układają się stosunki literackie i kulturalne francusko-niemieckie.
Sytuacja jest o tyle niezrównoważona, że Francja wyszła z ostatniej wojny zachowując na ogół na całym świecie zawsze jeszcze duży wpływ intelektualny, zachowując atrakcyjność swej kultury, podczas kiedy Niemcy przeszli bodaj przez najcięższy okres swej historii, przez okres straszliwego upadku, który – rzecz bez precedensu – uczynił na przeciągu kilkunastu lat w sercu Europy kulturalne pustkowie – tabula rasa. Toteż natychmiast po wojnie – zgodnie z przewidywaniami – nastąpił w Niemczech okres wzmożonego zainteresowania wszystkim, co zagraniczne. Francja i Francuzi znaleźli się w tej dziedzinie na uprzywilejowanym miejscu i zyskali pozycję kulturalną wyjątkowego zasięgu. Nie ma żadnej dobrej powieści francuskiej ostatnich lat, która by natychmiast nie była tłumaczona na język niemiecki, a teatry niemieckie zaliczają sztuki Giraudoux, Sartre’a czy Anouilha do swych największych sukcesów. Podobnie zresztą ma się rzecz w malarstwie i muzyce. Ba, doszło nawet do tego, że Niemcy mają też egzystencjalistyczne kabarety, w których młodociana publiczność naśladuje zewnętrzne maniery młodzieży z Saint-Germain-de-Près – nie bardzo zresztą udatnie.
Wszystko to byłoby w zasadzie dobre i słuszne, gdyby można mieć pewność, że w ten sposób przenikną do psychiki niemieckiej istotne, głębsze walory kultury francuskiej, jej cechy rewoltujące, jej niesłychane bogactwo, różnorodność i tendencja do ciągłych przemian, które odbywają się jednak zawsze w ramach mądrego kompromisu. Ale – po pierwsze – dopiero czas pokaże, czy pohitlerowskie pokolenie niemieckie uchwyci i przyswoi sobie poza szczegółami ubioru czy manier egzystencjalistów paryskich, prawdziwe wartościowe, głębsze cechy kultury francuskiej, a po wtóre – obiektywnego obserwatora może ogarnąć niejaki lęk na myśl o tym, na jaki to teren sięgają owe niekonformistyczne rewoltujące tendencje dzisiejszej literatury francuskiej. W tę samą glebę rzucał kiedyś Nietsche swoje dumne słowa o absolutnej wolności nadczłowieka i strach pomyśleć, co z tego w końcu wynikło… Nikt nie może dać dziś odpowiedzi na pytanie, jaki będzie rezultat owego ogromnego wzięcia i powodzenia, jakim cieszy się w tej chwili w Niemczech Zachodnich wszystko, co francuskie. Jest w tym zresztą na pewno i duża doza snobizmu, a u najlepszych daje się odczuć pewien specjalny kompleks – nazwijmy go kompleksem reintegracji – polegający na tendencji do odbudowy szacunku dla samych siebie i swego narodu przez wchłonięcie jak najwięcej powietrza europejskiego z zagranicy.
Jeśli chodzi o Francję, to należy przypomnieć, że kontakt literatury niemieckiej z ogółem czytającej publiczności francuskiej był zawsze raczej nikły. Natomiast wielcy pisarze niemieccy zeszłego wieku byli i są zawsze wiele dyskutowani w kołach ściśle literackich Paryża. Wystarczy przypomnieć tu stronice, które André Gide poświęcił w swym dzienniku Goethemu i to w chwilach największego tumultu wojennego. Zresztą właśnie francuska literatura o Goethem powiększyła się w ostatnich latach bardzo wydatnie i wydaje się, że ten pisarz jest dziś dość bliski czytelnikowi francuskiemu.
W latach panowania hitleryzmu nie tłumaczono na francuski nieomal żadnych książek urzędowych pisarzy Trzeciej Rzeszy; tym bardziej podczas wojny. Obecnie tłumaczy się wartościowe w powieści nowości. Linia rozwojowa literatury niemieckiej została przecież tak brutalnie złamana, że nie ma dziś w niej kontynuacji dzieła Rilkego, Hofmannstahla czy Stefana Zweiga. Na pierwszym miejscu co do ilości tłumaczeń z niemieckiego stoi dziś Tomasz Mann, samotny starzec, który w pojedynkę przeciwstawił się szaleństwu swego kraju. Może i dobrze się stało, że pierwszą powojenną pozycją przekładową z niemieckiego była jego Lotta w Weimarze, ów szczery i entuzjastyczny, a nie pozbawiony ironii hołd, złożony przez najwybitniejszego żyjącego pisarza niemieckiego największemu geniuszowi swego narodu. Zarówno blaski, jak i nędze wielkości Goethego znalazły w tej książce swój piękny wyraz. W ślad za tym poszły dwa ostatnie tomy Manna: znany czytelnikowi polskiemu Doktor Faustus, powieść, która jest równocześnie aktem oskarżenia i przemówieniem obrońcy oraz Wybraniec, o tematyce z okresu późnego średniowiecza. Na drugim miejscy należałoby postawić Hermana Hesse, również dobrowolnego wygnańca ze swego kraju – to znacznie wcześniejszego wygnańca, bo z okresu pierwszej wojny światowej. Obraz literatury starszego pokolenia dopełniają pisarze tej miary, co Henryk Mann, Alfred Doeblin, Ernst Wiechert i Hermann Kesten – wszystko ludzie, którzy psychicznie należą do okresu Republiki Weimarskiej. Osobną pozycję zajmuje Stefan Zweig, który popełnił samobójstwo w Brazylii i którego bujne dzieło przepełnione jest ożywczym strumieniem humanizmu europejskiego. Ten wiele czytany dziś we Francji pisarz cieszył się zresztą zawsze za granicą większym powodzeniem, aniżeli na obszarze panowania języka niemieckiego. Przenikanie walorów kulturalnych poprzez sztywne granice państwowe jest oczywiście walną pomocą w utrwaleniu i rozszerzeniu poczucia wspólnoty i uniwersalizmu kulturalnego Zachodu. Czas pokaże, czy w ten sposób przenikną do psychiki niemieckiej istotne, głębsze walory kultury francuskiej, jej cechy rewoltujące, jej bogactwo, różnorodność i tendencja do ciągłych przemian, które odbywają się jednak zawsze w ramach mądrego kompromisu.
Najgorzej jest z młodym pokoleniem. Nie ukazał się po tej wojnie w Niemczech – przynajmniej w Zachodnich Niemczech – żaden nowy Remarque, a młodzi pisarze w widoczny sposób nie mogą sobie dać rady z potopem wydarzeń ostatnich lat. Próby Weissenborna, Richtera, Nossacka czy Kirsta cechuje pewna wstrzemięźliwość i niechęć do szerszego rozgrzebywania powodów załamania się całej generacji niemieckiej. Równie słabo przedstawiają się próby kontynuacji „czystej” literatury w typie Rilkego czy Hofmannstahla.
Wydaje się, że powojenna literatura niemiecka ciągle jeszcze szuka i jest pełna wahań i niepewności. W tej chwili nie widać żadnej tendencji ogólnej i nie objawił się jeszcze żaden wybitny talent, ale istnieją warunki, które umożliwiają rozwój literatury być może mniej romantycznej, aniżeli literatura Republiki Weimarskiej, a za to bardziej bezpośredniej, bardziej „zaangażowanej”. Dla czytelnika francuskiego najcenniejsza w literaturze niemieckiej jest owa stara tradycja humanizmu europejskiego, która, poczęta u Lessinga i Goethego, znalazła swój – miejmy nadzieję chwilowy – kres w twórczości Rilkego. Oczywiście, pięknie byłoby budować wspólnotę europejską w duchu pięknych tradycji Goethego, ale nad tą tendencją kładzie się ponurym cieniem fakt, że miasto Goethego, Weimar znajduje się w tej chwili w zasięgu wpływów, które zmierzają nie do ratowania, ale do zniszczenia wszystkiego, co zachodnie i europejskie.