1952

Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 1 wyemitowana 9 września 1952


Stary jak świat problem stosunku jednostki do społeczeństwa, do gromady ludzkiej, która ją otacza, znalazł na oczach naszego pokolenia pewne nowe rozwiązania – rozwiązania, które swą skrajnością przelicytowały nawet najbardziej ułomne i wadliwe poczynania ubiegłych wieków. Asystujemy – a raczej jesteśmy aktorami – monstrualnego eksperymentu kompletnego ujarzmienia jednostki ludzkiej przez stadne wymagania zbiorowiska i zupełnego zgniecenia indywiduum ludzkiego przez walec "wymagań społecznych". Jeśli zważyć, że stosunek jednostki do gromady kształtował się dotychczas z reguły na zasadzie kompromisu, to dzisiejsze usiłowania skrajnego rozwiązania nie mogą nie napawać nas głęboką troską o przyszłość naszego świata. Wiemy wszyscy, że znajdujemy się dziś na nader niebezpiecznym zakręcie, w momencie głębokiego kryzysu moralnego i cała nasza nadzieja leży w owej zdolności do walki – zdolności, którą człowiek jako jednostka okazywał zawsze wtedy, kiedy wymagania gromady sięgały zbyt daleko.

Jak dotychczas, literatura i sztuka były tymi dyscyplinami, które najtrafniej i najdokładniej stawiały diagnozę stosunku indywiduum do społeczeństwa. To one biły na alarm, kiedy równowaga tych stosunków bywała zagrożona, to literatura i sztuka wyrażały w każdym pokoleniu najlepiej tendencje zarówno jednostki jak i gromady, to literatura piękna broniła hasła wolności jednostki wtedy, kiedy tej wolności groziło niebezpieczeństwo. I nie trzeba było żadnych specjalnych haseł, aby pisarz zdawał sobie sprawę z obowiązków swego powołania.

Tymczasem dziś dla określenia literatury, która zajmuje się tymi sprawami, ukuto niezgrabną i fałszywą nazwę "literatura zaangażowana". Słowo to padło jeszcze przed wojną w dyskusji na łamach paryskich "Nouvelles Litteraires" i – jak to się mówi – zrobiło karierę. Dziś, choć dyskusja dookoła samego zagadnienia toczy się nadal z niesłychaną namiętnością, pojęcie literatury zaangażowanej weszło do żelaznego słownika żargonu literackiego, pomimo tego, że treść jego została całkowicie sfałszowana.

Cóż to jest bowiem "literatura zaangażowana"? Wszelkie pisarstwo obciążone jest zawsze serwitutem społecznym, wszelka literatura – jak pięknie powiedział poeta - "przystawia zwierciadło prawdzie swojej epoki i daje świadectwo ludziom, ich uczuciom, myślom i czynom". Wędrówki Dantego z Wergiliuszem po zaświatowych regionach są przecież pretekstem, a w gruncie rzeczy Boska komedia jest poematem, który nasycony jest aktualnością społeczną i polityczną swoich czasów. Czy wielkość Balzaca lub Stendhala polega na opowiadaniu wzruszających perypetii mniej lub więcej interesujących bohaterów? Czyż ich siłą nie jest właśnie ów niesłychanie subtelny i wyrafinowany obraz społeczeństwa ich czasów? Znamy tylko jeden krótki okres, w którym zdawało się panować hasło "sztuki dla sztuki" w oderwaniu od serwitutów społecznych. Ale właśnie to było wtedy najtrafniejszym ujęciem tendencji pokolenia i jego dekadencji wewnętrznej. Zresztą, jeśli zważyć, że na przykład u nas w Polsce, pod hasłem "sztuki dla sztuki" wystartował Wyspiański, aby w końcu dać dzieło, które pulsuje aktualnością i zainteresowaniami społecznymi, to nie trudno będzie nam dojść do konkluzji, że nie ma sztuki niezaangażowanej, bo nie ma sztuki, której centrum witalnym nie byłby sam człowiek i jego nieskończone możliwości rozwoju.

Tuż przed II wojną światową pod hasłem "literatury zaangażowanej" wykuł Sartre swoją teorię egzystencjalizmu. Oparta z jednej strony na sceptycyzmie Kirkegaarda, z drugiej – na homocentrycznej, nietscheańskiej zasadzie wolności jednostki wybitnej, teoria Sartre'a znalazła wielu zwolenników, w miarę pogłębiającego się w czasie wojny i po niej, kryzysu moralnego i socjalnego. Europejczyk pokolenia II wojny światowej, jeśli nie jest wierzącym chrześcijaninem lub komunistą, musiał wyjść z wojny ze skrajnym sceptycyzmem w sercu i umyśle. Stąd aktualność teorii Sartre'a. Ale skrajny, integralny sceptycyzm nie jest rzeczą łatwą do hodowania na dłuższą metę. Jeśli po tym, co widzieliśmy w czasie wojny tracimy, śladem Sartre'a, wszelką wiarę w człowieka jako gatunek, pozostaje zawsze wiara w jednostkę ludzką. W chwili obecnej, w momencie fatalnego zdeptania jednostki przez ślepo naprzód sunący walec masy ludzkiej, obrona praw jednostki wydaje się być najpiękniejszym posłannictwem pisarza. I tu schodzimy na teren "wolności", tego pojęcia tak nadużywanego dziś, tak wytartego, że niemal przestaliśmy zdawać sobie sprawę, co istotnie oznacza. Wydawało by się, że pojęcie "sztuki zaangażowanej" dotyczy właśnie owego podstawowego obowiązku artysty bronienia wolności indywiduum ludzkiego. Obowiązku, który dawniejsi artyści wypełniali bez szumnych haseł. Tymczasem wieloletnia dyskusja na ten temat wykazuje, że olbrzymia większość pisarzy rozumie pod tymi słowami czynne zaangażowanie się pisarza na terenie politycznym. Z przerażeniem spostrzegamy, że sprawa obrony jednostki została w dyskusji zgoła zapomniana, Pomijam tu takie fakty, jak akcja Sartre'a zmierzająca do stworzenia własnej partii politycznej – akcja zresztą całkowicie nieudana. Ale niezależnie od Sartre'a sporo ludzi sztuki opowiedziało się za przynależnością pisarza do pewnego obozu politycznego. Propozycja takiego rozwiązania nacechowana jest niewybaczalna słabością. Oparcie się artysty o jakąkolwiek partię polityczną wydaje się być działaniem, które przychyla wagę jeszcze bardziej na niekorzyść jednostki, wydaje się niezgodne z istotnym powołaniem artysty. W dzisiejszej epoce jest to po prostu wpływ "totalnego" sposobu myślenia, owej konieczności zaszeregowania, która w najskrajniejszej postaci ujawniona został w państwach totalnych. Nie będziemy tu oczywiście mówić o krajach, w których w tej chwili panuje narzucony siłą konformizm. Ale rudymenty totalizmu zatruwają powietrze i po tej stronie żelaznej kurtyny.

Pisarz tak zwanego wolnego świata, wiążący się – przypuśćmy – z partią komunistyczną, musi prędzej czy później stanąć wobec problemu: należy czy też nie należy kłamać? Jeśli jest wewnętrznie w zgodzie z ortodoksją partii, wówczas wymagania partii w dziedzinie literatury nie powinny być dla niego żenujące. Decyduje się wtedy na drogę świadomego – a z punktu widzenia partyjnego – celowego kłamstwa. I tak kończy karierę intelektualisty.

Ale nie należy zapominać, że totalitaryzm nie odniósł jeszcze nigdzie na świecie definitywnego triumfu. Nawet w komunistycznej części świata. W tak zwanym wolnym świecie sytuacja jest o tyle lepsza, że aby móc być wolnym musi się tam walczyć jedynie z trudnościami ekonomicznymi i z pewną częścią zbyt konformistycznie nastawionej opinii publicznej. W zachodniej części świata pisarz nie musi walczyć z tajną policją. Dlatego też niepokojące jest, jeśli swoboda artysty zagrożona jest ze strony samych artystów, zamykających się czasem w ramach partii politycznych i żonglujących przy tej okazji pojęciem "literatury zaangażowanej".

A przecież – jak słusznie powiedział niedawno w dyskusji na ten temat Denis de Rougement – właśnie dlatego, że miejsce pisarza nie jest w społeczeństwie jasno określone, właśnie dlatego, że nie jest on dokładnie zaszeregowany, jak ci, którzy spełniają pewną funkcję ekonomiczną czy polityczną – właśnie dlatego pisarz reprezentuje element balansujący między kółeczkami ustroju społecznego, element wolności. Jego prawdziwa funkcja polega na nieposiadaniu funkcji, na pozostaniu poza ciśnieniem wymagań socjalnych w charakterze świadka i gwaranta wolności – i to nie tylko wolności swej sztuki, ale wolności wszystkich członków swojej gromady.