Audycja z cyklu Komentarz dnia nr 34 wyemitowana 8 czerwca 1952
W ciągu miesiąca maja odbywał się w Paryżu pod nazwą Dzieło XX wieku cały szereg manifestacji, których celem było zademonstrowanie dorobku intelektualnego i artystycznego pierwszej połowy naszego wieku. Pomiędzy licznymi koncertami, wystawami malarskimi oraz rzeźbiarskimi znalazło się też miejsce na cykl publicznych dyskusji, poświęconych najbardziej palącym problemom naszej epoki. Cała ta ambitna impreza o niezwykłej różnorodności i ogromnych rozmiarach została zorganizowana staraniem Kongresu Obrony Wolności Kultury. Organizacja ta powstała przed dwoma laty i grupuje tych wszystkich intelektualistów, pisarzy i artystów, którym leży na sercu sprawa wolności myślenia i niezależności wewnętrznej człowieka. Jest cechą charakterystyczną naszych czasów, że nadużywa się przy każdej okazji pojęć takich, jak „wolność” lub „kultura”. Nigdy jeszcze słowa te nie uderzały tak często i z taką siłą w uszy przeciętnego obywatela. W tej części świata, która miała nieszczęście znaleźć się pod straszliwym uciskiem stalinowskiej dyktatury, urzędowa propaganda zachłystuje się nieustannym wrzaskiem na temat „wolności” i „kultury”. Niestety człowiek tamtejszy przekonał się na swojej skórze, co to za „wolność” i jaka to „kultura”. W walce i zamieszaniu dzisiejszym nadużywają tych wielkich pojęć najbardziej ci, których zasadniczym celem jest niszczenie tych wartości – przynajmniej w tym sensie, w jakim je dotychczas rozumieliśmy.
Nic dziwnego zatem, że w tej części globu, którą nazywamy „wolnym światem”, problematyka kulturalna i wolnościowa musiała stać się również jednym z zasadniczych przedmiotów zainteresowania opinii publicznej. Toteż Kongres Obrony Wolności Kultury grupuje ludzi o najróżniejszych poglądach politycznych, od katolików do niezależnej lewicy. Łączy ich wszystkich przekonanie, że nasza zagrożona cywilizacja może uratować się oraz żyć i rozwijać się dalej jedynie w atmosferze wolności i swobody. Można i należy przecież bronić spraw wolności kultury również i poza ramami partii i stronnictw politycznych. Można uzdrowić nasze pokolenie i uratować najcenniejsze wartości naszej cywilizacji dzięki wspólnemu wysiłkowi tych ludzi, którzy tworzą moralny klimat społeczeństwa, biorąc udział w życiu publicznym, tworząc sztukę i literaturę, pracując w uniwersytetach i szkołach, w laboratoriach i redakcjach. Oni właśnie winni zmobilizować moralnie świat w obronie tego wszystkiego co jest dla nas najcenniejsze, a co zostało nadwyrężone i zagrożone przez współczesne systemy totalne.
Takie mniej więcej są założenia i podstawy Kongresu Obrony Wolności Kultury, któremu patronują tacy ludzie, jak Benedetto Croce, Karol Jaspers, Jacques Maritain i Bertrand Russel.
Aby rozszerzyć dyskusję, aby wyjść z terenu pojedynczego stowarzyszenia i przedstawić szerokiej opinii publicznej całą wagę, całe podstawowe znaczenie problemu, zorganizowano w Paryżu – właśnie w ramach Festiwalu XX wieku – szereg publicznych dyskusji najwybitniejszych intelektualistów i pisarzy. Poszczególne tematy dotyczyły spraw takich, jak „rola pisarza w społeczeństwie, „rewolta i rezygnacja jednostki”, „różnorodność i uniwersalizm” – a wszystkie one scentralizowały się w końcowej dyskusji na temat przyszłości naszej kultury. Przepełniona sala i głębokie skupienie, w jakim słuchano wypowiedzi niektórych wybitnych uczestników dyskusji, dowodzą, że człowiek zachodni zaczyna coraz bardziej zdawać sobie sprawę z śmiertelnego zagrożenia naszej cywilizacji przez siły wojującego materializmu. Trudno oczywiście dać tu streszczenie czy też jakieś szersze sprawozdanie z przebiegu dyskusji i dlatego będzie może lepiej ograniczyć się do zreasumowania jej ogólnej tendencji, pozostawiając z żalem na stronie całe mnóstwo nader ciekawych i niekiedy głębokich uwag dotyczących diagnozy choroby dzisiejszego świata. Nie możemy jednak nie zwrócić uwagi słuchaczy na pewien fakt zasadniczy. Kiedy w stalinowskiej części świata odbywa się jakiś zjazd pisarzy lub intelektualistów, wszyscy reprezentują ten sam pogląd na każdą sprawę, role są podzielone z góry i wszystko kończy się jakimś bezsensownym „głosowaniem”, które ma na celu moralne poparcie aktualnych wywijasów ideologicznych wodza i partii. Nie potrzebuję chyba przypominać, że zjazd paryski nie miał nic wspólnego z podobną parodią wolności myślenia. Co więcej – w myśl tych treści, jakie my dajemy słowu „wolność” – nie miał on na celu rozstrzygania czegokolwiek. Jego zadaniem było postawienie przed myślącym indywiduum ludzkim szeregu pytań, zbliżenie całej problematyki i w końcu ukazanie w pełnym świetle pewnych schorzeń naszej kultury i naszych czasów.
Nikt na Zachodzie nie jest tak naiwny, aby uważać komunizm za jedyną chorobę naszych czasów, ale olbrzymia ilość ludzi zgadza się co do tego, że jest to największa choroba chwili obecnej. Jednak krytyka samych podstaw marksizmu i leninizmu zaszła już dziś tak daleko, że nie ma powodu schodzić na wąski teren mniej lub więcej politycznej dyskusji z komunizmem. Raczej rozważa się te problemy, które dotyczą pewnych elementarnych słabości wolnego świata. Ambicją wolnego świata nie jest stworzenie idealnego, bezbłędnego społeczeństwa – takie postawienie sprawy byłoby objawem pewnego kompleksu niższości wobec śmiesznego maksymalizmu komunistów. Celem człowieka zachodniego jest jedynie stworzenie społeczeństwa, w którym ilość zła i niesprawiedliwości byłaby zmniejszona do możliwego ludzkiego minimum. Jeśli nie można sobie pozwolić dziś na program szerszy i bardziej radykalny, to jest to rezultatem zerwania równowagi między prawami jednostki a wymaganiami gromady, zerwania, które jest jedną z głównych przyczyn aktualnego kryzysu moralnego. Znakomity pisarz szwajcarski Denis de Rougemont przypomniał, że w świecie, w którym – jak wykazała praktyka państw totalnych – z człowiekiem można zrobić wszystko, można pogwałcić wszystkie jego prawa, w takim świecie dla intelektualisty pozostają jedynie dwie możliwości: albo skrajny konformizm i zaszeregowanie, albo abnegacja i wycofanie się z życia społecznego. Oba te rozwiązania wydają się niegodne i nieuczciwe i stąd widzimy na ogromnej przestrzeni pomiędzy tymi dwoma skrajnościami tłum indywiduów ludzkich, które usiłują z największym trudem znaleźć jakieś własne, kompromisowe rozwiązanie. Konformizm sowiecki daje łatwe rozwiązanie wszystkich ludzkich problemów. Ale jest to rozwiązanie pozorne, narzucone i dlatego jest objawem niezmiernej słabości systemu. Świat wolny nie daje nikomu do ręki łatwego panaceum na wszystkie dolegliwości. Każdy sam musi w trudzie i wątpliwościach wypracować swój własny pogląd na świat. Tego tematu dotyczyły końcowe rozważania zjazdu i głębokie przemówienia Williama Faulknera i André Malraux. Zarówno Amerykanin jak i Francuz zgodzili się co do tego, że to osobiste, indywidualne wypracowywanie sobie hierarchii wartości jest elementarną cechą wszelkiej kultury. Kultura bowiem to to wszystko, co odbiera człowiekowi cechy przypadkowości i co nadaje mu walor świadomej i kształtującej życie istoty. A w tym określeniu zawarte jest przecież potępienie owej tak lansowanej obecnie „kultury kolektywu”. Nasz okres przyczynia się do stworzenia pewnego uniwersalizmu kulturalnego, do infiltracji wartości, a to wszystko na owych wiekowych podstawach, o których bardzo pięknie powiedział, zamykając dyskusję, Denis de Rougemont. Przypominał on, że najpełniejsze poczucie uniwersalizmu naszego świata, najgłębsza i najtrwalsza jego komunia dokonała się nie dokoła idei lub jakiejś doktryny, ale dokoła Krzyża, na którym zmarł Ukrzyżowany, sprzeciwiając się samotnie złu i niosąc posłanie miłości. Te fundamenty naszego świata na pewno nie uległy nadwyerężeniu i wydają się dziś trwalsze niż kiedykolwiek.