Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 13 wyemitowana 1 sierpnia 1952
Dla każdego muzyka polskiego dzieło Fryderyka Chopina jest pewnego rodzaju punktem centralnym, ogniskiem soczewki – ogniskiem, w którym zbiegają się nie tylko najbardziej żywotne linie rozwoju muzyki polskiej, ale w którym zarysowane są również pewne daleko w przyszłość sięgające tendencje estetyczne. Oczywiście muzyka polska istniała i przed Chopinem, była nawet względnie bogata i poruszała się po najbardziej wyrafinowanych i górnych szlakach ówczesnej muzyki europejskiej. Jeśli dawna muzyka polska nie jest po dziś dzień tak znana, jak na to zasługuje, to wina tego stanu rzeczy leży raczej w pewnej nonszalancji, niedocenieniu i marnotrawstwie, jakie niekiedy cechują stosunek Polaków do ich własnego dorobku kulturalnego. Ale w całej dawnej, przedczopinowskiej muzyce polskiej – pomimo jej splendoru i wielkości – nie ma owego nurtu rdzennej polskości, który tak potężnym znamieniem naznaczył dzieło Fryderyka. Nie ma – bo nie mogło go być. Rozkwit szkół narodowych w muzyce jest cechą charakterystyczną romantyzmu dziewiętnastego wieku, a jego heroldami są Chopin, Liszt, Smetana czy też Glinka lub Musorgski. Dopiero w okresie romantyzmu sztuka muzyczna nabiera wyraźnych cech narodowych. Okres wcześniejszy cechuje owa jednolitość koncepcji i uniwersalność środków technicznych, dzięki którym komponowano tak samo w Polsce, jak i w Hiszpanii, tak samo we Francji, jak i w Niemczech. Nie uchybia to w niczym wielkości muzyki i kompozytorów okresu przedromantycznego. Gdzie indziej i w czym innym leży ich wielkość, a sztuka ich na pewno nie jest z gorszego gatunku kruszcu. Jest po prostu inna.
Okres romantyzmu był w Polsce, jak wiadomo, równoznaczny z przebudzeniem ogromnych ilości ukrytych energii narodowych, był okresem wspaniałego rozkwitu wszystkich wartości kulturalnych, okresem, w którym bodaj w najwyższy, najistotniejszy sposób wypowiedziała się odrębność duszy polskiej. Złożyło się na to zbyt wiele czynników i zbyt wiele okoliczności, abyśmy mogli je tu kolejno rozważać. Tym niemniej wydaje się bezsporne, że to właśnie nasi poeci romantyczni nakreślili na bardzo długie lata drogi rozwoju poezji polskiej. A w muzyce – jak już mówiliśmy na początku – stało się podobnie. Fryderyk Chopin był tym, który najgłębiej wyraził i wypowiedział całą odrębność psychiki polskiej i wszystek czar ziemi, klimatu i krajobrazu polskiego. Dlatego początkowo sztuka jego bliższa była polskim tułaczom, którzy przebywając poza krajem zachowali jedynie jego wizję, wspomnienie i gorącą do niego miłość. Ci, którzy pozostali w kraju potrzebowali więcej czasu aby odczuć i zrozumieć sztukę Fryderyka – po prostu dlatego, że przebywali wśród swoich, w atmosferze kraju, jego gleby i krajobrazu. Dlatego sztuka Chopina, która cała była tęsknotą i wspomnieniem ojczyzny, nie znalazła natychmiast naśladowców w Polsce. Minęło wiele lat zanim stała się ona owym najbardziej rozpowszechnionym synonimem polskości, za jaki ją dziś uważamy.
Jest rzeczą oczywistą, że rozwój kultury polskiej w ostatnich stu pięćdziesięciu latach nie odbywa się w sposób normalny. Niekorzystne warunki zewnętrzne, brak niezawisłości politycznej, upust najlepszej części krwi w każdym niemal pokoleniu – to wszystko było nader niesprzyjające dla trwałego i konsekwentnego rozwoju i rozpowszechniania wartości kulturalnych. W końcu, już w naszym stuleciu, krótki okres normalnego, wolnego życia, okres, który nie mógł przecież naprowadzić tych spraw na normalne tory.
A jednak cała ta „nienormalność” rozwojowa kultury polskiej nie przeszkodziła jej w wyprodukowaniu właśnie w tych czasach dzieł, które najpiękniej, najdobitniej świadczą o niezawisłości i wielkości polskiej kultury narodowej i o jej nigdy niewyczerpanych źródłach. Widocznie głębsze polskie wartości kulturalne powstają raczej w warunkach nienormalnych, wśród trudności i przeciwności, widocznie charakterystyczne cechy polskie dojrzewają piękniej w ogniu walki i w starciu z czynnikami wrogimi. Można by bronić podobnej tezy posługując się materiałem doświadczalnym z okresu całego XIX wieku. Pozostaje kwestią otwartą jak dalece podobne rozumowanie da się zastosować do aktualnej sytuacji w chwili obecnej.
Jeśli chodzi o muzykę, to nie będzie przesadą, jeśli stwierdzimy, iż żyje ona i rozwija się w tej chwili raczej w kraju, aniżeli na emigracji. Jest to stan rzeczy który jest w zasadzie normalny i słuszny. Nikomu z nas nie przychodzi na myśl kwestionować, że punkt ciężkości dalszego rozwoju muzyki polskiej znajduje się w kraju. Tam jest gleba, która zrodziła mazurka i kujawiaka, tam jest krajobraz, świat i ludzie, którzy zawsze byli najbliżsi sercu polskiego artysty. Ale zarówno ci muzycy, którzy pracują w kraju, jak i ci, którzy z bólem i goryczą w sercu pozostali poza jego granicami, stanowią jedną i tą samą rodzinę, wielką rodzinę muzyczną, której patronuje duch Fryderyka, duch który jest najbliższy muzykowi polskiemu i który lepiej, niż ktokolwiek inny rozumie powody dla których jesteśmy teraz tu, a nie tam w kraju z wami. Polityczni „kierownicy sumień”, których wam narzucono, zabronili grania w Polsce utworów kompozytorów, którzy wybrali drogę wygnania, nakazali skreślenie ich nazwisk z katalogów wydawniczych, podręczników i książek muzycznych, oraz skrzętnie wycofali z obiegu nasze uprzednio wydane utwory. Wszystko to oczywiście nic nie pomoże, bo jesteśmy krwią z tej samej krwi i kością z tej samej kości. Jak sami dobrze wiecie, należymy do tego samego świata muzyki polskiej i żadne mechaniczne wysiłki nie potrafią nas z niego usunąć.
Cieszy nas to, że ci kompozytorzy i muzycy, którzy pozostali w kraju mają możność pracowania, organizowania życia muzycznego na miejscu i przebywania wśród swoich; w ten sposób unikają całego mnóstwa trudności, załamań i kłopotów, które są naszym udziałem. Ale przeraża nas straszliwy ucisk, owa potworna presja wywierana na życie polskie w kraju, przerażają straszliwe ciosy zadawane z całą premedytacją kulturze polskiej i zmierzają do jej kompletnego zniszczenia. Bliskie nam są wszystkie udręki, wszystkie wewnętrzne zmagania artystów w kraju i znana nam jest ta najboleśniejsza konieczność ciągłego kłamania i oszukiwania, która odbiera w końcu człowiekowi ostatnią rzecz którą chciał uratować – poczucie elementarnej godności osobistej. Celem tej monstrualnej akcji jest – jak wszyscy wiecie – sprowadzenie sztuki do roli jednego z ogniw łańcucha ucisku i niewoli, do roli maszyny, która miałaby kształtować duszę i umysły na modłę zamierzoną przez komunistycznych władców. Osiągnięcie tego celu byłoby równoznaczne z końcem naszej cywilizacji i dlatego trudno uwierzyć w szanse urzeczywistnienia tych monstrualnych zamierzeń. Czyż mamy tu powtarzać po raz nie wiadomo który cały bezsens założeń leżących u podstaw tego zaiste morderczego rozumowania? Czyż mamy znów powtarzać, że nie ma muzyki „burżuazyjnej” i „proletariackiej”? Że jest tylko muzyka zła i dobra, taka, która śpiewając hymn na cześć tyrana nikogo nie przekonuje i napełnia słuchacza jedynie uczuciem wstrętu i taka, która poczęta w tradycji wiekowych podstaw naszej kultury zachowuje świeżość, młodość i która wzruszać będzie serce ludzkie póki istnieć będzie nasz świat.
I dlatego zachowując najgłębszą wiarę w zwycięstwo dobrej i słusznej sprawy, oddamy dziś głos temu, od którego – jak kiedyś powiedział Norwid – poczęło się to wszystko, co dziś uważamy za sztukę istotnie polską. Sto dwadzieścia lat temu młodziutki Fryderyk Chopin opuszczał na zawsze kraj rodzinny, unosząc ze sobą w daleki świat wizję Polski, która stała się dominantą i przemożnym akcentem każdego taktu jego muzyki. I w ciągu swego krótkiego życia ten artysta słabego ciała, a potężnego ducha układał z dziwnym uporem i nieomylnym poczuciem prawdy owe arcydzieła, w których potomność ze zdumieniem odkryła całą wielkość i niezłomną żywotność ducha polskiego.
Mówię te słowa w rocznicę dnia, który z trzewi zbiorowej duszy polskiej wyrwał i ukazał światu całemu to, co w niej było najlepsze. Za ten tragiczny i wzniosły zryw zapłaciliśmy niewyobrażalnie bolesnymi stratami, a wśród nich niech nam wolno przypomnieć jasną postać Romana Padlewskiego, wybitnie uzdolnionego kompozytora młodego pokolenia, który zginął na Starówce śmiercią żołnierza. Okupant hitlerowski chciał nas zniszczyć jako naród i w rezultacie dodał jemu jeden kamień do pomnika nowej wielkości i siły. Dziś sytuacja jest o tyle gorsza, że okupant obecny chce nam odebrać naszą godność.
[Fragment muzyczny: F. Chopin – Koncert fortepianowy f-moll w wykonaniu Witolda Małcużyńskiego i London Philharmonic Orchestra pod dyrekcją Pawła Kleckiego]