1952

Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 9 wyemitowana 4 listopada 1952


Dnia 27 maja 1871 roku Paryż przeszedł jedno z najcięższych – jak na owe czasy – bombardowań w owej krwawej, bratobójczej walce między Komunardami a „Wersalczykami”. Przerażona ludność opuszczała mieszkania i chroniła się do piwnic. Podobnie uczynił też stolarz Alexandre Rouault, zamieszkały w ubogiej, robotniczej dzielnicy oblężonego miasta. I w tej piwnicy, wśród armatniego obstrzału, przyszedł na świat syn pana Aleksandra – syn, któremu dano imię Jerzego. Dziecko było wątłe, a rozwijało się bardzo szybko, okazując przedwczesne talenty – zwłaszcza do rysunków i malarstwa. Talentem malarskim małego George’a zajął się rodzony dziadek, który w wolnych chwilach lubił również malować i który, wbrew opinii swoich czasów, uwielbiał Daumier, Courbeta i Maneta, malarzy, których dobrze myśląca opinia owych czasów potępiała zdecydowanie. On to nauczył George’a odwagi osobistego sądu i nie zwracania uwagi na to, co się innym podoba. Po krótkich latach terminowania w Szkole Sztuk Dekoracyjnych młodziutki Rouault występuje do klasy Gustawa Moreau w Akademii Sztuk Pięknych, gdzie kolegami jego są Matisse i Marquet. W wieku dwudziestu dwóch lat kończy szkołę i staje do konkursu o Nagrodę Rzymską, która we Francji stanowi oficjalną konsekrację malarza, konsekrację wprawdzie dość akademicką, ale nieocenioną dlatego, że pozwala na dwuletni pobyt na koszt państwa w pięknej rzymskiej Villa Medici. Ale, powtarzam, wymagania artystyczne konkursu Nagrody Rzymskiej są nader akademickie i młody artysta, pragnąc zdobyć tę lukratywną nagrodę, musi nagiąć swą indywidualność do wątpliwej wartości gustów jurorów. Rouault stanął dwukrotnie do tego konkursu – oba razy bez powodzenia. Śladem tylu innych wielkich artystów francuskich nie dostał nigdy Prix de Rome.

Na odbywającej się obecnie w Paryżu zbiorowej wystawie Georgesa Rouault, wystawie, która daje wspaniały przegląd dzieła jego życia, te dwa obrazy malowane przez młodziutkiego artystę z myślą o Nagrodzie Rzymskiej wiszą w hallu wejściowym, u samego początku owej ogromnej ilości obrazów, które demonstrują nam z nieporównaną maestrią całą drogę rozwojową artysty.

Rouault jest malarzem przede wszystkim religijnym; jeśli nie jedynym malarzem religijnym naszej epoki, to w każdym razie największym. Ale wyruszając w młodości na poszukiwania Boga w swej sztuce, Rouault nie poszedł łatwą drogą malowania świętych i aniołów. Młodzi ludzie pokolenia Rouault byli w owych czasach pod przemożnym wpływem Leona Bloy i Charlesa Peguy, którzy reprezentowali katolicyzm walczący, religijność zmierzającą do reformy i naprawy świata. Ale bunt młodego Rouault przeciw niesprawiedliwości świata przeraził nawet Leona Bloy. Wymowa i siła zła, którą Rouaul ożywiał na swych obrazach, twarze upadłych dziewczyn czy też clownów, całe szyderstwo, jakim nacechował swoich „sędziów”, szło znacznie dalej, aniżeli to sobie ówczesne pokolenie mogło wyobrazić. Nawet twarz Chrystusa wychodziła spod pędzla młodego Rouault nie jako wzór i droga do miłości i dobroci, ale raczej jako przerażająca ponurym wyrazem twarz ofiary powszechnej dzikości i zbrodni. Wszechobecność zła wygnała z wczesnych obrazów Rouault wszelki wdzięk. Musiał malować ciemno i ponuro, ponieważ świat przedstawiał mu się wtedy nader czarno. Goya, Daumier, czy Toulouse-Lautrec – wszystko malarze, którzy w swym dziele sądzili surowo świat – nie przekraczali nigdy pewnych granic rewolty i buntu. Przekroczył te granice Georges Rouault, malarz religijny. I właśnie ta gwałtowność w przedstawieniu grzechów i zła nadaje jego sztuce walor religijny i moralny.

W latach pierwszej wojny światowej następuje pewna zmiana. W najpiękniejszym obrazie tego okresu, którym jest Ukrzyżowanie, figury ludzkie otaczające krzyż nie są już jedynie świadkami triumfu zła nad dobrem. Jest tam jakaś nieokreślona nuta smutku i bólu, która wypowiada się z prostotą i czystością tonu, zbliżoną do malarzy średniowiecza i Rouault idzie dalej tą drogą. Dziesięć lat międzywojennych zajmie mu wykonanie kilkudziesięciu plansz graficznych wydanych niedawno pod tytułem Miserere. To wielkie dzieło jego życia zachowuje młodzieńczą pasję wyrazu, ale świadomie i celowo ogranicza środki do ekspresji graficznej, czarno-białej. Tłum postaci, które Rouault w młodości stygmatyzował bezlitosnym szyderstwem i krytyką, otacza on teraz litością i miłością. Postawa religijna i moralna pozostała ta sama, zmieniła się jedynie reakcja artysty. Świat zbyt wiele wycierpiał, aby go potępiać bezapelacyjnie. Należy mu się zrozumienie i litość. Taka jest myśl przewodnia dojrzałych, męskich lat Rouault.

W międzyczasie dojrzewał w artyście nowy ideał, bardziej oderwany od życia, bardziej bliski walorom czysto estetycznym. I oto nagle w ostatnich latach Rouault zaprezentował szereg obrazów o bujnej gamie kolorystycznej , całkowicie zresztą oryginalnej. Były to obrazy o energii, bogactwie i sile wizji, których nikt nie podejrzewał u starego artysty, pracującego dawniej stale ponurymi, ciemnymi barwami. Niesłychana żywotność Rouault pozwoliła mu pod koniec życia ukoronować swe dzieło idealną harmonią linii, formy i barwy. Ten powtórny wybuch młodości pozwala dziś osiemdziesięcioletniemu mistrzowi na doskonałą syntezę owej gwałtownej siły plastycznej młodych lat ze spokojną ekspresją okresu międzywojennego.

Droga życiowa Gorges Rouault była bardzo ciężka. Ten fanatyk pracy, który wykonał w życiu dotychczas kilka tysięcy obrazów olejnych, akwarel, plansz, litografii i rysunków, był przez długie lata całkowicie zapoznany i niedoceniany. Największy, a może i jedyny malarz religijny naszych czasów, zaprezentował pierwszą swoją wystawę zbiorową w wieku czterdziestu lat, a pierwsze wystawy zagraniczne miały miejsce dopiero w latach trzydziestych XX w. W końcu świat odkrył ze zdziwieniem jedną z największych dzisiejszych indywidualności malarskich. Przyszło hałaśliwe pochodzenie światowe, w zeszłym roku uczczono 80-lecie urodzin Georges Rouault w formie olbrzymiej manifestacji publicznej w paryskiej Sali Palais Chaillot, gdzie nie zabrakło oczywiście ministrów, ambasadorów i całej owej reprezentacyjnej pompy jubileuszowej, okraszonej suto potokami okolicznościowej wymowy. W tym roku Bruksela, Amsterdam i Paryż dały znów bardzo piękne wystawy zbiorowe, wystawy, które obejmowały również najświeższe obrazy starego mistrza. I tu Rouault znów odniósł wyjątkowy triumf. Ostatnie jego obrazy – a proszę nie zapominać, że chodzi o człowieka, który ma osiemdziesiąt jeden lat – otóż ostatnie obrazy są znacznie jaśniejsze, pełniejsze, bardziej przezroczyste, tchną jakimś dziwnym spokojem i całą świeżością powtórnej młodości. W wyjątkowo późnym wieku udało się Rouault stworzyć syntezę swego pracowitego życia. W historii sztuki udawało się to jedynie bardzo niewielu. Takie było późne malarstwo Tycjana czy Renoira. Cały świat zachodni czci w tej chwili w tym starcu podstawowe poczucie uczciwości artystycznej i najgłębszą wiarę w niezachwiany walor tych wszystkich pojęć, które stworzyły wielkość sztuki zachodniej. Postawa Rouault wobec świata była postawą protestu, surowego sądu, szyderstwa. Dziś, po Miserere, stała się litością, zrozumieniem i serdeczną miłością. I pewno właśnie ta zmiana pozwoliła mu dać w późnych, obecnych jego latach ostateczną syntezę długiej, pełnej niezmordowanego wysiłku pracy całego życia.