1954

Audycja z cyklu Okno na zachód nr 110 wyemitowana 5 listopada 1954

Liczba nagród literackich jest dziś – na całym świecie – bardzo wielka. Z początkowej formy pomysłu – chodziło o pomoc materialną dla pisarzy – rozwinęły się dziś nagrody literackie w potężną machinę reklamową i niemal handlową. Taki charakter ma większość nagród angielskich, amerykańskich, a przede wszystkim francuskich. Inaczej jest z Nagrodą Nobla, która nie ma nic wspólnego z reklamą i propagandą. Przede wszystkim przyznaje się ją artystom, którzy są już znani i którzy stoją u zenitu swojej twórczości – ba, niekiedy nawet już ten zenit przeskoczyli. A po wtóre – fundator nagrody zastrzegł w statutach, że odznaczenie winni otrzymywać pisarze, którzy „przyczynili się do zbliżenia i porozumienia ogólno ludzkiego”. Stąd też szereg bardzo wybitnych, ale zbyt jednostronnie w dokonania współczesne zaangażowanych artystów, nie wchodzi w rachubę. Innymi słowy, kandydat do Nagrody Nobla musi być nacechowany owym „uniwersalizmem” pisarskim, którego tradycje sięgają głęboko w historię naszej cywilizacji.

W osobie Ernesta Hemingwaya otrzymał nagrodę bodaj najbardziej „humanistyczny” pisarz współczesny. Humanistyczny w sensie Conrada czy Kiplinga – piewca niezwalczonej siły i odwagi człowieka. W Hemingwayu nie ma nic z zawodowego „literata”, nic z mola książkowego czy pięknoducha, szukającego wyrafinowanej, artystycznej formy dla nawału treści, którą pragnie przelać na papier. Jest on przewodnikiem i protagonistą całego legionu dzisiejszych wybitnych pisarzy amerykańskich, którzy braki erudycji i „literackości” zastępują niesłychaną świeżością treści i zdrowiem moralnym, opartym na właściwej, tradycyjnej hierarchii wartości. W przeciwieństwie do dzisiejszej literatury europejskiej nie posuwają się oni do kompletnego sceptycyzmu i przewracania na opak wszystkich wartości – ich świat zbudowany jest na zdrowych, nieomylnych zasadach. W ich książkach rozpoznajemy bez cienia wątpliwości co jest dobre, a co złe, orientujemy się z łatwością w obowiązkach jednostki ludzkiej, w jej upadkach i w całym tym „pędzie do wielkości”, który stanowi najpiękniejszą ozdobę życia ludzkiego.

Jak już mówiłem, Hemingway nie ma w sobie nic z literata i obce mu są wszystkie zawiłe sprawy życia literackiego z jego „szkołami”, koteriami i przelotną modą. Ten człowiek, który zawdzięcza wszystko sam sobie, nie interesuje się literaturą. Interesuje go wyłącznie samo życie łapane na gorącym uczynku we wszystkich możliwych postaciach. Jako typ człowieka jest fenomenem. Gdziekolwiek się dzieje coś ważnego – wszędzie tam Hemingway musi być. Podczas I wojny światowej – jako młody człowiek – przeżywa Hemingway swoje pierwsze zetknięcie z Europą ociekającą krwią i skąpaną w nieszczęściach. Z dłuższego pobytu na froncie włoskim wynosi on swoją pierwszą większą bliznę i powieść, która obiegnie triumfalnie cały świat. Pożegnanie z bronią przyniosło młodemu autorowi sławę i powodzenie, a nam dało wstrząsający i niezapomniany obraz miłości i załamania człowieka w najcięższych okolicznościach kataklizmu wojennego. Od tego momentu zaczyna się epopeja życia Hemingwaya, epopeja która jest może jeszcze bardziej interesująca aniżeli jego twórczość ściśle literacka.

Ten człowiek, gnany niezaspokojoną żądzą poznania świata i życia we wszystkich jego przejawach, jest wszędzie: poznaje w Europie nędzę i rozkład pierwszych lat powojennych, podróżuje, jest bogaczem w Ameryce a biedakiem w kawiarniach Montparnasse’u, poluje w Afryce, bierze udział w połowach na Morzu Karaibskim, rozbija się w samochodach i spada z samolotami. Niezliczone blizny znaczną ślady przygód tego zabijaki, bez którego nie może się obejść ani wojna domowa w Hiszpanii, ani II wojna światowa. Nie byłby sobą, gdyby nie wkroczył do Paryża z partyzantami jeszcze przed dywizją Leclerca. Jednym słowem Hemingwayem kieruje jakaś niesłychana siła witalna, siła, która przebija z każdej karty jego powieści, siła stanowiąca bodaj najlepszą i najoryginalniejszą cechę jego twórczości. Ta twórczość zawiera mnóstwo materiału autobiograficznego, jako że bujne życie autora dostarczyłoby na pewno tematów do znaczenie większej ilości tomów, aniżeli te, które Hemingway dotychczas napisał.

Od pierwszej do ostatniej jego książki snuje się poprzez tę twórczość zasadniczy temat przewodni, temat walki o wielkość człowieka, walki z przeciwnościami losu i życia. W przeciwieństwie do olbrzymiej większości pisarzy współczesnych – którzy z dzisiejszego zamieszania wynoszą raczej konkluzję pesymistyczną – Hemingway jest zawsze i wszędzie piewcą optymizmu. Jego postawa pełna męskiej siły jest – być może – anachroniczna, ale nie sposób nie podkreślić jej najlepszego wpływu na czytelnika, szczególnie dziś, w epoce kiedy nauczono się nieco przesadnie „nicować” wszystkie wartości. Nawet w swojej powieści z wojny hiszpańskiej – Hemingway walczył po stronie republikanów - nawet w tej książce opisującej klęskę konkluzja autora jest optymistyczna. Choćby dlatego, że wskazuje w sposób wstrząsający za co warto ginąć, za co warto położyć głowę.

Zresztą Hemingwayowi nie chodzi jedynie o walkę z ludźmi. Cięższa jest walka z odwieczną sytuacją człowieka wobec przyrody i otaczającego go świata – walka beznadziejna. Dlatego nawet najdumniejsze pojęcie o człowieku implikuje konieczność ofiary, możliwość klęski. Chodzi jedynie o to, aby – jeśli się przegrywa – przegrywać w sposób godny człowieka. Tak przegrywa pisarz Harry w noweli Śniegi Kilimandżaro. I tu znów nasuwa się porównanie z Conradem, którego twórczość obracała się w kręgu zbliżonej problematyki.

W ostatniej chronologicznie – i kto wie, czy nie najlepszej – powieści Hemingway ogranicza temat do minimum [The old man and the sea, wyd. w 1952 roku; wyd. polskie: Stary człowiek i morze, 1956, tł. Bronisław Zieliński - przyp. red.]. Jest to historia zmagań starego rybaka z wrogością oceanu, ze ślepymi siłami przyrody. Temat jest tu niczym, ale dopiero sposób, w jaki autor to opisał, sposób, w jaki ukazuje codzienną walkę ze śmiercią i upór człowieka w przezwyciężaniu przeciwności – to wszystko wyciska na tej książce niewątpliwie znamię wielkości. Samotny, stary człowiek zwycięża w końcu w nieubłaganej walce.

 

Dlatego właśnie ludzie i pisarze – tacy jak Hemingway są nam dziś tak potrzebni. Bo mówią oni o prawdziwej, istotnej wielkości człowieka i o niezmożonej sile, która tkwi w każdej jednostce ludzkiej. W czasach, kiedy połowa świata skłania się do sceptycyzmu i zwątpienia, a druga połowa pragnie przemienić człowieka w martwe i bezduszne narzędzie ponurych celów politycznych – w tych czasach nigdy nie będzie za dużo wołania o wielkość, siłę i gotowość do walki pojedynczej, oderwanej jednostki ludzkiej. Bo człowiek nie będzie nigdy zwierzęciem stadnym. Każdy z nas będzie zawsze musiał w pocie i trudzie, w ciągłej walce z przeciwieństwami modelować sam siebie. A to jest chyba najpiękniejsze zadanie jakie stoi przed każdym człowiekiem.