1952

Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 15 wyemitowana 15 sierpnia 1952

 Z dawien dawna utarła się praktyka, że lato jest sezonem martwym w życiu koncertowym. Wobec wakacji, urlopów i wyjazdów letnich instytucje muzyczne zamykają swe podwoje i przestają dawać koncerty. Ale ponieważ lato jest okresem wielkiej wędrówki mas ludzkich, zaczęto próbować przyciągać te masy w pewne okolice specjalnie obfitujące w walory turystyczne. Ponieważ muzyka była – jako argument turystyczny – nie do pogardzenia, zaczęto zatem organizować w niektórych miejscowościach specjalne letnie sezony muzyczne. Tak powstała idea letnich festiwali muzycznych. Pomysł wyszedł nie tyle z pierwowzoru bayreuckiego, ile raczej z rozmaitych związków propagandy turystycznej. Nie ma w tym nic złego, jeśli zważyć, że festiwale te oddają olbrzymie usługi sprawie propagandy muzyki. W latach powojennych idea dorocznych festiwali w takim czy innym mieście rozwinęła się do niesłychanych rozmiarów i nie ma dziś w Europie Zachodniej ani jednej szanującej się rady miejskiej, która by albo już nie zrealizowała mniejszego i większego festiwalu muzycznego albo przynajmniej nie marzyła o tym w cichości ducha. W roku bieżącym odbywa się między majem a październikiem w Europie Zachodniej z górą sześćdziesiąt najrozmaitszych festiwali muzycznych, ze staruszkami w rodzaju Salzburga czy Wenecji na czele. We Francji Paryż, Strasburg, Aixen-Provence, Bordeaux, Tuluza, czy Lyon, Vichy lub Besançon, w Niemczech Darmstadt, Frankfurt, Monachium, Donaueschingen, Bad-Fyrmont, w Austrii szacowny Salzburg, w Szkocji Edynburg, we Włoszech w końcu Wenecja, Perugia, Florencja i wiele, wiele innych miast ogłasza piękne programy manifestacji muzycznych, w których licytują się o pokazanie tego, co najciekawsze, w najlepszy, możliwie idealny sposób. Najlepsi wykonawcy, najwspanialsze orkiestry świata, najwięksi kapelmistrze! Dzięki temu współzawodnictwu podnosi się niesłychanie przeciętny poziom wykonawczy muzyki i wytwarza się najbliższe międzynarodowe współżycie w dziedzinie organizacji życia muzycznego. Nasi słuchacze mogą w tej chwili uczestniczyć w tych sympozjach muzycznych niestety tylko przez radio, ale nie wątpimy przecież ani przez chwilę, że i dla nich wybije kiedyś owa upragniona godzina, kiedy będą mogli poruszać się swobodnie po całej Europie, wolnej nareszcie, i cieszyć się otwarcie tym wszystkim, po co teraz muszą sięgać po kryjomu, kręcąc nerwowo gałkę radioodbiornika. Jakież bywają programy tych festiwali? Jeśli pozostawić na boku imprezy poświęcone specjalnie jakiemuś działowi muzyki, to na ogół biorąc, statystyka lat ostatnich wskazuje, że lwia część festiwali muzycznych pożywia się albo klasykami albo muzyką współczesną. A jeśli chodzi o klasyków, to wśród nich Mozart jest najbardziej uhonorowany. Muzyka Mozarta jest na festiwalach grywana znacznie więcej, niż muzyka Beethovena czy Haydna i cieszy się z reguły największym powodzeniem. Przy czym nie mam tu na myśli jedynie Salzburga, gdzie z natury rzeczy istnieją ramy, w których muzyka mozartowska wzrusza nas najbardziej. Ale i festiwale w Aix, Bordeaux czy Strasburgu czyniły z wykonywania Mozarta swoje czołowe, główne zadanie. Widocznie jest w muzyce mozartowskiej coś, co nam ją czyni szczególnie bliską, a reakcja publiczności wykazuje że żadna subtelność sztuki Mozarta nie uchodzi jej uwadze. Weźmy dla przykładu świat operowej muzyki Mozarta. Jest to świat zamknięty, który rządzi się swoimi własnymi prawami i konwencjami, świat stworzony przez kompozytora bez poprzedników, ale i bez następców. Cóż z tego, że Mozart pisywał tą samą techniką, co i dziesiątki, i setki współczesnych mu kompozytorów, cóż z tego, jeśli stosy dzieł tamtych autorów poszły na makulaturę, a sztuka Mozarta – wiecznie młoda – wzrusza dziś tłumy ludzkie więcej, niż kiedykolwiek.

Jeśli się pospaceruje nieco po wąskich uliczkach salzburskich, po których biegał mały Wolfgang Amadeusz, kiedy się zwiedzi to skromne mieszkanie, które widziało przyjście na świat i dzieciństwo jednego z największych geniuszów świata, kiedy obejrzy się dziecięce próby harmonizacji i codzienne ćwiczenia, których błędy korygowane przez ojca były źródłem łez i kar – zaczyna się lepiej rozumieć cały świat wewnętrzny tego wątłego młodego człowieka, który w rzemieślniczy sposób zasiadał każdego ranka do pisania muzyki – po prostu aby zarobić trochę pieniędzy u arcybiskupa, który traktował go jak lokaja i z którym pokłócili się w końcu definitywnie.

A potem przyszły lata wiedeńskie wypełnione również ciągłym i stałym pisaniem muzyki – od rana do wieczora, a często i od wieczora do rana. Krótki wiek męski Mozarta wypełniony jest ciągłym szukaniem sukcesu który nie przychodził. Droga do dworu zamknięta przez licznych kompozytorów włoskich, których intrygi zatruwały mu życie, w domu żona, nie przeczuwająca nawet w najmniejszym stopniu wielkości męża, naokoło małe codzienne życie – i w tym wszystkim ten człowiek, który umiera w wieku lat trzydziestu sześciu, zostawiając dzieło tak olbrzymie, tak potężne, że trzeba będzie wielu, wielu lat, zanim zostanie ono całkowicie zrozumiane.

Dziś z perspektywy Mozart staje przed nami w olimpijskiej postaci doskonale zrównoważonego artysty, ale przecież, jeśli głębiej wmyśleć się w tą pozornie tylko rokokową sztukę, to okaże się, że nie brak jej tragizmu i posągowej, dramatycznej wielkości. Jedno z największych dzieł Mozarta, opera Don Juan, nosi podtytuł „wesoła opera”, tak jak to było obyczajem epoki. Każdy niemal kompozytor ówczesny pisał swego Don Juana według przepisów owej epoki, dla której opera była codzienną pożywką. Dochowało się tych Don Juanów kilkadziesiąt, ale wśród nich jest jeden tylko, który jest arcydziełem: to ów Don Giovanni mozartowski, napisany w ciągu kilkunastu dni, kończony na gwałt w noc poprzedzającą premierą – owa „wesoła opera”, pełna najbardziej ludzkiego tragizmu i ów tragiczny dramat, pełen lekkości i optymizmu. Jednemu tylko Mozartowi udało się pomieszać te wszystkie elementy w sposób, który dał w rezultacie nieśmiertelne arcydzieło.

 

[Fragment muzyczny: Fragmenty pierwszego aktu opery Don Giovanni Mozarta]